Łuk skalny pod Spitzkoppe, Namibia

Namibia: od Wybrzeża Szkieletów do Spitzkoppe

Nasza pierwsza fotowyprawa do Namibii kieruje się na północ. Sesje z flamingami przy Walvis Bay może nie zrobiły szczególnie mocnego wrażenia, zwłaszcza na osobach, które z nami fotografowały flamingi w Camargue, ale atrakcje dopiero się zaczynały.

Wybrzeże Szkieletów, Namibia

W stronę Wybrzeża Szkieletów

Po nocy w hotelu, który uczestnicy fotowyprawy będą pewnie wspominali z rozrzewnieniem, podobnie jak restaurację nad morzem gdzie jedliśmy kolację, ruszyliśmy wzdłuż Wybrzeża Szkieletów. Był szkielet, był wrak statku. A później były uchatki.

Uchatka na uchatce, Namibia

Uchatki z Cape Cross

Wyobraźcie sobie dziesiątki tysięcy uchatek, które leżą na plaży, wędrują do morza i z powrotem, karmią młode, awanturują się i od czasu do czasu atakują uczestnika fotowyprawy. W tym ostatnim przypadku obeszło się bez dramatu, niemniej do tych uroczych zwierząt nie należy podchodzić zbyt blisko, bo mają zęby i gotowe są ich użyć. Fotografowanie uchatek nie jest proste ze względu na ich ruchliwość – trudno sobie wypatrzyć jedną, gdy co chwila jakaś inna przechodzi przed nią, odbywają się pościgi lub stadne gonitwy w bliżej nieokreślonym kierunku. A powinno być to tak łatwe, skoro mamy te zwierzęta niemal na wyciągnięcie ręki, możemy poruszać się wśród nich po pomoście i jeśli tylko zachowamy rozsądny dystans, jesteśmy przez uchatki ignorowani.

Gniew uchatki, Namibia

Przez przeszło godzinę uczestnicy fotowyprawy do Namibii próbowali zmierzyć się z uroczymi futrzakami, tworząc portrety tych zwierząt lub minireportaże, pokazujące je w relacjach rodzinnych i społecznych. Chłodny, silny wiatr typowy dla wybrzeża Namibii nie ułatwiał tego zadania. Po wychłodzeniu na Wybrzeżu Szkieletów pojechaliśmy się grzać w głąb Czarnego Lądu pod górę Spitzkoppe.

Nie tylko Spitzkoppe, Namibia

Noc pod „afrykańskiem Matterhornem”

Wprawdzie Spitzkoppe nazywany jest „afrykańskim Matterhornem” na wyrost, ale z pewnością nie rozczaruje fotografa, który postanowi spędzić w jego okolicy noc. Najbardziej znaną atrakcją jest piękny, ogromny łuk skalny, który świetnie wygląda o wschodzie słońca, o zachodzie, a także w nocy pod gwiazdami. Sam szczyt Spitzkoppe pięknie wygląda w pierwszych promieniach dnia. Okolica to jednak znacznie więcej niż dwa motywy. Okolice łuku skalnego to też kopalnia tematów za sprawą różnorodnych, pięknie uformowanych głazów, tworzących przeróżne, fantazyjne, niekiedy wręcz niewiarygodne formacje, które wyglądają jak projekt szalonego architekta, ale z pewnością nie dzieło natury.

Łuk skalny pod Spitzkoppe, Namibia

Noc pod gwiazdami

Była to nasza kolejna noc pod gwiazdami, które w Namibii wyglądają oszałamiająco. Ma się wrażenie, że przenieśliśmy się na inną planetę, w środek jakiejś gęstej galaktyki. Do tego otaczają nas pustkowia, więc nie ma problemu ze smogiem świetlnym ani irytującymi światłami przejeżdżających gdzieś samochodów. Ciepłe noce sprzyjają siedzeniu ze statywem pod jakąś skałą, zwłaszcza że nocleg mieliśmy całkiem blisko.

Łuk skalny czyli tam i z powrotem

To był nasz trzeci nocleg na campie – tym razem położonym właściwie u stóp Spitzkoppe. Z namiotów pod łuk mieliśmy wprawdzie ok. kwadransa spacerem, ale tylko dlatego, że nasi lokalni opiekunowie postanowili uszczęśliwić nas najlepszym miejscem na campingu – tuż przy węźle sanitarnym, czyli domku z łazienkami i toaletami. No cóż, pewnie co najmniej połowa grupy wolałaby mieć namioty bliżej łuku, ale chyba nie powinno dziwić, że fotografa i jego potrzeby trudno zrozumieć. W każdym razie znaczna część grupy pomaszerowała pod łuk po zmroku na fotografowanie gwiazd, wróciła do namiotów, a o wschodzie podjechaliśmy tam znowu na sesję o wschodzie słońca. No i śniadanie mieliśmy z widokiem na Spitzkoppe!

Obóz pod Spitzkoppe, Namibia

Życie na campie

Na campach mieszkamy w namiotach, które rozstawia dla nas obsługa miejscowego touroperatora, jeżdżąca za nami osobnym samochodem. Wożą w nim także łóżka, stoły, stoliki, kuchnie i prowiant na śniadania i obiadokolacje. Z pracami obozowymi nie mamy więc żadnej styczności, niemniej nie da się ukryć, że campy nie są najbardziej komfortową formą mieszkania. Dla fotografów zapewne najbardziej dotkliwy jest ograniczony dostęp do prądu. Przeważnie co jakiś czas jest słupek z dwoma gniazdkami, z którego metodą przejściówek, rozgałęźników, wpinania wszystkiego we wszystko staramy się zasilić kilkanaście ładowarek do aparatów, tyleż telefonów, czasem jakiś notebook, a często ekspress do kawy. Jak dotąd nie wysadziliśmy infrastruktury w powietrze.

Stacja wysokich energii, Namibia

W Namibii używa się brytyjskiego wzoru wtyczek, ale… to wersja z czasów Imperium Brytyjskiego i w Wielkiej Brytanii wyszły z użycia na początku XX wieku. Wtyczka ma mieć trzy duże, okrągłe bolce, nie jest w żadnym zestawie typu „wtyczki całego świata w jednym pakiecie” i najprościej ją kupić na miejscu, w Namibii. Są dostępne praktycznie w każdym sklepie, kosztują kilkanaście złotych.

Campy nie są tak komfortowe jak lodge i nawet śniadanie pod Spitzkoppe nie jest w stanie zatrzeć tej różnicy. Campy są jednak mniejszym złem – pod namiotami nocujemy tylko pięć razy na tej fotowyprawie i zawsze w miejscach, gdzie po prostu lodge’y nie ma lub też najbliższa jest zbyt daleko, abyśmy zdążyli na poranne czy wieczorne plenery. Następny camp jest na farmie gepardów – chyba warto zrezygnować z wygód, by spędzić wieczór i poranek z najszybszymi zwierzętami świata. Na razie nikt z grupy nie deklarował chęci do porannego joggingu, ale może jeszcze ktoś zdecyduje się dać reszcie grupy szansę na bardzo dynamiczne ujęcia. 😉