Fotowyprawa do Namibii idzie lepiej niż jej relacjonowanie. My dotarliśmy już do Opuwo na północy, ale z relacją jestem dwa dni do tyłu. Internet tu jest bardzo kapryśny i hotelowe wi-fi wcale nie jest najszybsze ani najpewniejsze. Trafiają się zaskakująco wydajne połączenia w przydrożnych barach czy stacjach benzynowych, ale tam zatrzymujemy się tylko na chwilę.
Wracamy więc do gepardów. Wizyta na farmie gepardów była z pewnością jednym z najciekawszych doświadczeń tego wyjazdu. Właściciel przygarnia ranne czy złapane gepardy (tutaj traktowane są przez farmerów jak szkodniki, zagrażające hodowli bydła) i utrzymuje je i siebie z wizyt turystycznych. W tej chwili gepardów jest pięć – dwa są na tyle oswojone, że praktycznie mieszkają w domu, kręcą się po podwórku i bezproblemowo egzystują wraz z kilkoma psami. Trzy pozostałe są półdzikie – choć są codziennie dokarmiane, to nadal niechętnie zbliżają się do człowieka, o bliższych relacjach nawet nie wspominając.
Zaczęliśmy od pary gepardów „domowych”. W relacjami z nimi obowiązuje tylko kilka zasad: nie deptać po ogonach, nie próbować głaskać po brzuchu i łapach, nie próbować zabierać jedzenia. A najważniejsza reguła takiego spotkania brzmi: to gepard decyduje o stopniu poufałości. Oba koty dawały się głaskać, o fotografowaniu nie wspominając. Jeden z nich był wyjątkowo przyjazny i z dużym zapałem czyścił wybrane osoby, mrucząc przy tym jak pracujący na niskich obrotach silnik. Mnie ów gepard poświęcił sporo czasu – miałem dokładnie wylizane przedramię i łokieć. Wrażenie z takiego czyszczenia jest niezapomniane: papier ścierny na ręce, głośne mruczenie do ucha i poważne spojrzenie wielkich oczu. Zdjęcia z mojej bliskiej znajomości z gepardem będę mógł zaprezentować, jak uczestnicy fotowyprawy mi je udostępnią, bo selfie z kotkiem sobie nie robiłem. Natomiast jeden z uczestników wypróbowywał na nim zdalne sterowanie w iPhonie, co widać wyżej, a kot nie miał nic przeciwko.
Pozostałą trójkę gepardów fotografowaliśmy z dystansu (choć momentami ten dystans był dość niewielki). Pierwsza para (matka i syn) była tylko nieufna, natomiast ostatni, mający do dyspozycji osobną część farmy, był wyraźnie zirytowany i przestraszony. Zanim dostał swoją porcję mięsa, przeprowadził kilka symulowanych ataków na stojącą za siatką grupę. To właśnie ten kotek w skoku jest na zdjęciu powyżej.
Więcej zdjęć i wiadomości z Namibii będzie, jeśli uda nam się polowanie na internet.