Głazy pod Spitzkoppe, Namibia

Namibia: bajka o Spitzkoppe

W kategorii miejsc, które są zbyt fantastyczne, żeby były prawdziwe, okolice szczytu Spitzkoppe zajmują wysokie miejsce. Na samą górę Spitzkoppe oczywiście nie wchodziliśmy – góry najładniej, najbardziej majestatycznie wyglądają z dołu. Szczególnie ładnie wyglądają o wschodzie i o zachodzie słońca – Spitzkoppe dostało naszą pełną uwagę o obu tych porach.

Głazy pod Spitzkoppe, Namibia

Sama góra jest bardzo malownicza – ze względu na kształt nazywana „afrykańskim Matterhornem” – ale tutaj atrakcje dopiero się zaczynają. Wokół niej znajdują się skalne formacje, które erozja ukształtowała w najdziwaczniejsze formy. Jest piękny łuk skalny (który fotografowaliśmy rano, w nocy i wieczorem), ale też pełno obłych głazów, ciekawie spękanych skał, szczelin, krągłości, spiętrzeń. Dla miłośnika pejzaży to raj – nasza grupa uznała, że to jest najfajniejszy plener na tej fotowyprawie. Jak dotąd takie stwierdzenie pada codziennie, zobaczymy czy uda nam się nadal podnosić poprzeczkę oczekiwań. 🙂

Spitzkoppe, Namibia

Atrakcyjna sceneria stanowiła usprawiedliwienie do noclegu pod namiotami – jednego z czterech takich na tej fotowyprawie. Wprawdzie namioty są spore, w środku łóżka polowe, a rozstawianiem i składaniem zajmuje się opiekująca się nami ekipa z Bocian Safari, ale nie da się ukryć, że lodge i hotele, które mamy na pozostałych noclegach są wygodniejsze. Podstawowym atutem namiotów pod Spitzkoppe jest to, że są pod Spitzkoppe – obłe malownicze skały otaczają nasze obozowisko, widok na oświetlony wschodzącym słońcem szczyt jest ze skalnej rampy za namiotami, a do łuku skalnego mamy jakieś 150 metrów. Porządek drugiej części dnia był prosty: sesja popołudniowo-wieczorna, kolacja, nocna sesja z gwiazdami nad skalnym łukiem, dyskusja przy whisky, parę godzin snu i sesja od wczesnego przedświtu do późnego śniadania. Później, niestety, musieliśmy jechać dalej. Noc pod Spitzkoppe, Namibia

Acha, zanim dojechaliśmy pod „afrykański Matterhorn”, wpadliśmy na Wybrzeże Szkieletów, a później na stado fok. Stado liczyło jakieś 80-100 tysięcy sztuk, nie daliśmy rady każdej zrobić portretu, a nawet z portretem grupowym był problem, bo rozłaziły się we wszystkie strony.

Na koniec deser: przedstawicielka ludu Damara prezentuje opowieść w swoim rodzimym, kląskającym języku. Warto posłuchać!