Teraz będzie lekki skrót, bo inaczej relacje nigdy nie dogonią fotowyprawy, a może się okazać, że zostaną zdublowane przez przyszłoroczną fotowyprawę do Namibii.
Spod wielkich wydm ruszyliśmy na północ, czyli w stronę miejsc cieplejszych. Jesteśmy na półkuli południowej, tu wszystko jest na odwrót, nawet słońce opadając przesuwa się w lewo, a nie w prawo. Przekroczyliśmy zwrotnik Koziorożca, wpadliśmy na szarlotkę na słynną stację Solitaire (pięknie rdzewiejące wraki też pofotografowaliśmy). Przed Walvis Bay spotkaliśmy jeszcze spore stado flamingów – pasły się na jeziorkach u stóp nadmorskich wydm.
Następny dzień zaczął się wyjątkowo spokojnie, bo śniadaniem, a nie plenerem. Zaraz jednak po śniadaniu się zaczęło… Popłynęliśmy katamaranem na poszukiwanie delfinów. W poszukiwaniach pomagały nam foki i pelikany, z pewnością tylko dzięki tej pomocy odnaleźliśmy delfiny między kolonią fok a potężnymi platformami wiertniczymi. Znalezisko zostało wynagrodzone przydziałem szampana i ostryg (pelikan i foka dostali rybki awansem).
Po zejściu z pokładu katamarana zostaliśmy zapakowani na samochody terenowe i wyruszyliśmy na nadmorskie wydmy w poszukiwaniu lokalnych drapieżników. Jeden z drapieżników zapolował na nas. Gdyby nie to, że ten gekon mierzy może z 5 centymetrów długości, to byłoby po nas.
Pojeździliśmy trochę po nadmorskich wydmach. Nie są tak duże, jak te w okolicy Deadvlei – ot, jakieś 60-80 metrów wysokości. Są jednak znacznie bardziej zwarte, przez co ich grzbiety tworzą przepiękne kombinacje łagodnie zakrzywionych linii na tle nieba lub oceanu. No właśnie – ocean jako tło ma swój wkład w urok tego miejsca, bo granica między górami piasku a morskim żywiołem jest spektakularna. Widowiskowości dodaje silny i praktycznie nieustannie wiejący wiatr, podrywający strumienie piasku z grzbietów wydm. Wiatr jest tam stałym elementem krajobrazu, zresztą dzięki niemu te wydmy wędrują w tempie średnio 6 metrów na rok.
Zmagania z piaskiem, wiatrem i czyhającymi gekonami zostały wynagrodzone szampanem (znowu) i kalmarami. W trakcie powrotu my spotkaliśmy szakala, a szakal fokę. Oba spotkania zakończyły się bezkontaktowo. Wróciliśmy już do hotelu w Swakopmund, a wspomnienia z nadmorskich wydm pozostaną z nami długo, podobnie jak piasek w zakamarkach ubrań i włosach.