Pozostajemy na stałym lądzie, ale tym razem sięgamy do gwiazd. Noc u podnóża góry Spitzkoppe była doskonałą okazją, aby fotografować nocne niebo. Niebo nad Namibią jest niewiarygodne: suche i czyste powietrze zapewnia fantastyczną widoczność drogi mlecznej. Grupie tak się fotografowanie gwiazd spodobało, że najpierw była sesja z jednej strony łuku, później z drugiej strony, następnie z dwoma okrągłymi głazami na pierwszym planie, a wreszcie z odległą górą oraz Małym i Dużym Obłokiem Magellana. Główną atrakcją Obłoków Magellana było to, że z Polski ich nie widać.
Samo zdjęcie łuku to połączenie około 20 ekspozycji plus czarnej klatki – całość na ISO 6400, f/4, 30 sekund na ogniskowej 11 mm. Jak łatwo policzyć, zrobienie takiej sekwencji chwilę trwa. Jeszcze dłużej trwa dojście (po ciemku, ale przy świetle latarek) na właściwą pozycję pod skalnym łukiem, ustalenie kadru (metodą kolejnych przybliżeń) i zdjęcia próbne. A później ostrożne przemieszczanie na następną obiecującą miejscówkę, próbne kadry itp. itd. W nocy pod Spitzkoppe jest co robić!
W dzień pod Spitzkoppe też zresztą jest ciekawie. Piękny łuk skalny ma spory potencjał fotograficzny także rano i wieczorem. W pobliżu jest też dużo skał rzeźbionych przez wiatr i deszcz w opływowe, miękkie kształty. Przyjechaliśmy tam po południu, zrobiliśmy sesję popołudniową, nocną i poranną, a w międzyczasie jeszcze była kolacja, spanie i śniadanie. Spaliśmy jakieś 50 metrów od łuku skalnego, więc na plener daleko nie było. To była nasza trzecia i ostatnia noc pod namiotami – było mniej zimno niż poprzednio i zdecydowanie warto poświęcić wygodę dla okazji do fotografowania takich krajobrazów!
Reszta wydarzeń z ostatnich dni fotowyprawy do Namibii w telegraficznym skrócie. Zanim dojechaliśmy pod Spitzkoppe zajrzeliśmy do kolonii uchatek, liczącej od 20 do ponad 100 tysięcy zwierząt, w zależności od sezonu i od tego kto liczy. Nam się policzyć nie udało, uchatek było mnóstwo, do tego cały czas łaziły, utrudniając liczenie. Zanim opuściliśmy wybrzeże zajrzeliśmy na chwilę do popularnego wraku statku – nadal jest blisko przy plaży, ale do zbawczego brzegu się nie zbliża.
W skansenie ludu Damara mieliśmy okazję posłuchać głosek kląskających – niektórzy nawet próbowali kląskać.
Popołudniowa sesja przypadła na wąwóz z fantazyjnymi organami piszczałkowymi – skały przypominające gigantyczny instrument muzyczny pochłonęły grupę na dobre półtorej godziny.