Takie właśnie jest Arezzo, bo nigdy nie wiesz, na co tam trafisz. Kiedyś trafiliśmy na „wystawę” ciuchów: wszystko było obwieszone niby-praniem na sznurkach, łącznie z wieżą ratusza i nobliwymi Loggiami Vasariego.
Kiedy indziej napotkaliśmy w Arezzo miasto wyglądające na pogrążone w ciężkim kryzysie, niemal wymarłe – wszystko było pozamykane, łącznie ze sklepami z pamiątkami i większością knajpek, a ulice były puste. Rok temu za to nikt nie miał głowy do fotografowania katedry, bo właśnie odbywał się w mieście zjazd Ferrari. Eleganckie samochody na tle autentycznego domu Petrarki – to jest to. A tym razem trafiliśmy na pokaz kulinariów. Na Piazza Grande odbywało się coś w rodzaju połączenia telewizyjnego programu kulinarnego na żywo z kiermaszem lokalnych wyrobów i restauracjami na świeżym powietrzu. Nic, tylko korzystać: kupować, jeść, a przede wszystkim fotografować, korzystając z okazji, że tyle dobra nagromadzono w jednym miejscu.