Odbicie drzewa, fotowyprawa na Lofoty

Lofoty: pasażerowie klasy SBY

Nie bez pewnych komplikacji dotarliśmy na Lofoty. Cztery (!) loty (czyli trzy przesiadki!) poszły całkiem sprawnie, samoloty się nie spóźniały i nawet żaden bagaż się nie zgubił. Oboje z Ewą do Kopenhagi podróżowaliśmy jako normalni pasażerowie, ale od Kopenhagi podróżowaliśmy na biletach oznaczonych jako „SBY”. Jeśli ktoś z Was kiedyś będzie miał okazję dostać bilet lotniczy, na którym zamiast numeru miejsca widnieje „SBY”, może już cieszyć się na czekające go atrakcje.

Odbicie drzewa, Lofoty

Kod „SBY” nie oznacza, niestety, „Supreme Business Yuppie”. Oznacza „Stand by”, czyli „klient nadmiarowy, upchnąć w miarę możliwości”. Linie lotnicze robią overbooking, czyli sprzedają więcej biletów niż mają miejsc, a tym razem za nadmiarowych zostaliśmy uznani oboje z Ewą (reszta grupy miała normalne bilety). Jeśli trafi Wam się bilet z oznaczeniem miejsca „SBY” spodziewajcie się nawiązania w najbliższym czasie wielu relacji z pracownikami linii lotniczych. Ponieważ czekały nas jeszcze trzy przesiadki, to na trzech lotniskach mieliśmy okazję do przekonywania obsługi, że naprawdę musimy polecieć z grupą i lepiej, żeby nas zmieścili, bo jakoś nas dostarczyć i tak muszą (wszystkie połączenia mieliśmy na jednym bilecie), a dużo tych lotów na Lofoty nie ma. Po licznych wewnętrznych konsultacjach i wykonaniu sporej liczby telefonów miejsca za każdym razem się znajdowały i razem z resztą fotowyprawy dotarliśmy na Lofoty.

Norweska architektura - detal, Lofoty

Pierwszy dzień był najbardziej – mamy nadzieję – hardkorowy: lało, wiało i chmurzyło. Lofoty się skurczyły, kończą się szybko białymi oparami – jak widać powyżej. Poniżej detal z lokalnego apartamentowca (ale w takim nie śpimy, bo na luksusy nas nie stać).