Główny problem początkujących, a nawet średniozaawansowanych fotoamatorów z kompozycją sprowadza się do tego, że chcą pokazać za dużo, a w efekcie skutecznie dekoncentrują widza, który nie bardzo wie, co na takim zdjęciu jest ważne. Najprostsza i najskuteczniejsza metoda poprawy kompozycji: nie komplikuj. A jeszcze lepiej: zobacz, czy nie da czegoś odjąć, usunąć z kadru, zniknąć.
Nie żeby złożone, wieloelementowe kompozycje były złe. Są dobre, jeśli… są dobre. Z pewnością są natomiast trudniejsze do zbudowania. Im mniej klocków, tym łatwiej je poukładać. Ograniczenie sobie liczby klocków do ułożenia na zdjęciu pomoże nad nimi zapanować. Nie jest złym pomysłem, żeby w ogóle zacząć od jednego elementu, który zwrócił naszą uwagę, a następnie sprawdzać krok po kroku, ile można jeszcze dodać, żeby całość stała się mocniejsza. Jeśli zamiast stawać się mocniejsza, zaczyna słabnąć i rozmydlać się, to cofamy się do poprzedniego etapu i już nic nie dokładamy.
Nie przypominam sobie, żebym widział kiedyś fotografię, która była kiepska, bo zbyt ascetyczna kompozycyjnie. A niepotrzebnie przeładowanych jest mnóstwo.
Powyżej zdjęcie z Krety, a my znikamy za chwilę na fotowyprawę na Lofoty – jeśli tylko w tych śmiesznych domkach będzie internet, to spodziewajcie się relacji na żywo.