Nasza fotowyprawa do Jordanii zbliża się do końca i nieco zwolniliśmy tempo – co nie znaczy, że skończyły się plenery fotograficzne. Dwa ostatnie noclegi nad Morzem Martwym to okazja do nieco dłuższego spania, ale też do bardzo kreatywnych sesji o zachodzie słońca. Czemu o zachodzie, a nie wschodzie? Bo to jordańska część Morza Martwego.
Krajobrazy dla śpiochów
Morze Martwe to niecka zorientowana południkowo, do tego leżąca w rekordowej depresji ponad 400 metrów. Jordania ma jego wschodnią część, nad którą wnosi się teren obejmujący m.in. kilkusetmetrową górę Nebo, gdzie mieliśmy jeden z pierwszych plenerów. Oznacza to, że zanim słońce zaświeci nad tą depresją, od świtu mija kilka godzin. No cóż, jak depresja, to depresja.
Dostępny za to jest zachód słońca, przeważnie całkiem sympatyczny i łatwy do fotografowania. Mikroklimat Morza Martwego sprawia, że przeważnie unosi się nad nim gęsta warstwa pary wodnej, redukującej blask zachodzącego słońca, a tym samym ułatwiającej kontrolę nad rozpiętością tonalną zdjęć. Sama natura tutaj mówi: „wyśpij się, zdążysz pofotografować wieczorem”. Po serii sześciu plenerów na pustyni Wadi Rum (trzech wschodów i trzech zachodów słońca), intensywnych sesjach w Petrze, w tym spektaklu „Petra by night”, teraz można z czystym sumieniem trochę odespać i nadal załapać się na najlepsze światło dla tego krajobrazu. A krajobrazy są tu przepiękne.
Ćwiczenia z form kryształu
Do dyspozycji mieliśmy dwie sesje popołudniowe nad Morzem Martwym. Na jedną wybraliśmy plener, gdzie dominowały niezwykłe formy krystaliczne soli zlokalizowane na wybrzeżu – idealne dla nieco abstrakcyjnych, zamkniętych kompozycji zorientowanych na detal, kształt i fakturę. Drugi plener to już bardziej tradycyjne krajobrazy, nadal jednak korzystające fantastycznych solnych formacji, tym razem częściowo zanurzonych w wodach Morza Martwego.
Popołudniowe plenery były intensywne, acz krótkie, dzięki czemu uczestnicy mieli czas na błotne kuracje, kąpiele w Morzu Martwym czy po prostu pływanie w basenach hotelowych Holiday Inn, gdzie spędziliśmy dwa ostatnie dni.
Jutro lecimy do Polski, kończąc 11-dniową fotowyprawę, a do Jordanii wracamy w marcu, powtarzając wszystkie tegoroczne atrakcje i dodatkowo licząc na kwitnącą pustynię.