Po trzecim okrążeniu planety weszliśmy w atmosferę Marsa. Osłony termiczne paliły się jedna po drugiej, hamowaliśmy zrzucając balast, później bagaże, a wreszcie najsłabszych członków załogi. Rozbiliśmy się 70 kilometrów od bazy marsjańskiej. Po trzydniowym marszu dotarła do niej połowa spośród tych, którzy przeżyli lądowanie.
Prawie tak było.
No dobrze, niezupełnie było tak, ale też miały miejsce dramatyczne zwroty akcji, wstrząsające widoki znad powierzchni planety i marsz przez pustynię. Ok, raczej – spacery po pustyni.
Balonem nad Wadi Rum
Po ruinach rzymskiego Dżerasz i trzydniowej eksploracji nabatejskiej Petry trzecim głównym punktem naszej fotowyprawy były sesje na pustyni Wadi Rum. Jednym z plenerów był opcjonalny lot balonem. Większość grupy zgłosiła chęć lotu, reszta zgłosiła chęć oglądania, jak wysoko i daleko ci pierwsi polecą. Z pomocą Aminy zarezerwowaliśmy 12 miejsc w balonie. Loty balonem zrobiły się ostatnio bardzo popularne, więc mieliśmy rezerwacje rozłożone na dwa dni: 4 na jeden poranek i 8 na drugi. Na dwa dni przed pierwszym planowanym lotem dostaliśmy informację, że wszystkie nasze loty zostały odwołane.
Wadi Rum to nie Kapadocja, tutaj jest tylko jeden człowiek z balonami. Jeśli on nie ma miejsc, to nie można iść do konkurenta, bo tu nie ma żadnego konkurenta. Należałoby rozłożyć ręce i uznać, że żadnego lotu balonem nie będzie. Jednak… Amina uruchomiła wszystkie swoje kontakty, w negocjacje zaangażowani byli różni znajomi Beduini, w finalnym sukcesie miał swój udział pewien odkurzacz z Akaby. W efekcie dzień później dostaliśmy informację – miejsc w balonie będzie tyle, ile chcemy, lecimy wszyscy razem. No to polecieliśmy.
Lot balonem nad pustynią Wadi Rum to fantastyczne przeżycie. Z wysokości kilkuset metrów potężne formacje skalne stają się mozaiką abstrakcyjnych wzorów, a na piasku uwidaczniają się regularne struktury fal, których nie widać z powierzchni. Powolny lot daje sporo czasu na wyszukanie kadrów, a jednocześnie sceneria zmienia się na tyle szybko, że nie obawy, że będzie się oglądać wciąż ten sam krajobraz. Nasz lot był wyjątkowo niespieszny, bo wiatr rzadko przekraczał 2,5 metra na sekundę, mimo to tempo zmian widoków było na tyle szybkie, że zmiana obiektywów groziła przegapieniem ciekawych kadrów. Najwygodniej jest mieć dwa aparaty – jeden z obiektywem o zakresie 24-70 mm lub 24-100 mm, który sprawdzi się dla 80 procent kadrów, a drugi z zoomem 70-200 mm lub 100-400 mm dla co bardziej interesujących detali. Okazjonalne sytuacje, gdy 24 mm daje zbyt wąskie pole widzenia, można obejść szybką panoramą z ręki, jak na fotografii poniżej.
Pustynia Wadi Rum z góry i z dołu
Z każdej strony pustynia Wadi Rum jest piękna – i z dołu, i z balonu, i z wysokości kamiennych ostańców, skalnych łuków, fantazyjnie wyrzeźbionych przez wiatr skał, o wschodzie i o zachodzie słońca. Lot balonem nad tym cudem natury to oczywiście niezwykła frajda i wręcz zalew fotogenicznych scenerii. Świetnie też się bawiła grupa, która została na dole, a jechała samochodem za lecącym balonem. Raz, że miała cały czas w zasięgu obiektywów balon na tle spektakularnych scenerii, to jeszcze zaliczyła dość niespodziewane spotkanie z niewielką karawaną wielbłądów.
Prowadzący karawanę beduin podjechał spytać, czy nie mamy ognia. Najbliższy ogień płonął jednak pod balonem kilkaset metrów wyżej…
Aicha Memory Luxury Camp – futurystyczny obóz marzeń
Wszystkie trzy noclegi na pustyni Wadi Rum spędziliśmy w najlepszym i najładniejszym campie. Aicha Memory Luxury Camp jest tak pięknie położony wśród skał i u wrót pustynnej doliny, że jeden z popołudniowych plenerów spędziliśmy fotografując sam obóz i jego otoczenie. Futurystyczne szklane kule poprzeplatane pseudonamiotami (tak naprawdę to murowane domki wyposażone w łazienki, luksusowe sypialnie, klimatyzację i prąd) przypominają scenerie filmu science fiction. Epopeję o losach pionierów podbijających Mars dałoby się tu nakręcić bez dodawania żadnych scenografii, czyż nie?
Aicha Memory Camp to także pyszne posiłki serwowane w restauracji umieszczonej w ogromnej, ale tym razem białej kuli. To także świetny punkt wypadowy do eksploracji samej pustyni. Położenie w sercu Wadi Rum dało też okazję do nocnych sesji z astrofotografią.
Byłoby to też idealne miejsce do pracy, bo przy wszystkich wygodach i spektakularnych sceneriach tuż za progiem wokół panuje spokój. Koncentracji nie rozprasza zgiełk internetowych wiadomości i nerwica mediów społecznościowych, bo… tu nie sięga internet, a złapanie zasięgu telefonu wymaga kilkusetmetrowego spaceru. Ponieważ jednak dzisiaj trudno pracować bez internetu, więc relację z pustyni Wadi Rum wysyłamy dopiero gdy ją opuściliśmy i dotarliśmy do Morza Martwego.
Dni na Wadi Rum upływały nam w stałym rytmie: wyjazd na wschód słońca, powrót na śniadanie, warsztatowe spotkanie z omówieniem fotografii wykonanych przez uczestników warsztatów, nieco relaksu, wyjazd na popołudniowy plener pustynny, powrót na kolację, sesja nocna pod gwiazdami.
Ruch na pustyni, zwłaszcza po południu, był całkiem spory, ale fotografowie patrzą jakoś inaczej. Pod ten łuk skalny podjechało jeszcze kilka samochodów, ale tym cudem natury zainteresowany był tylko pewien Londyńczyk – pozostali turyści zupełnie go zignorowali i podziwiali wschodzące słońce.
A z Marsa odlecieliśmy na planetę pokrytą solą i wodą. Ale to już zupełnie inna historia…