Nasza fotowyprawa dotarła do rzadko odwiedzanego zakątka Islandii, który z jednej strony nie jest tak znowu daleko od Reykjaviku, ale z drugiej – nie tak łatwo tam dotrzeć. Fiordy Zachodnie są bliżej stolicy niż np. tak popularne miejsca jak wodospad Godafoss czy miasteczko Akureyri. Aby jednak dostać się na Fiordy Zachodnie, potrzebny jest pojazd z napędem na cztery koła i dobrym kierowcą albo samolot. Los samolotów na Fiordach Zachodnich bywa smutny, czego ilustrację możecie zobaczyć poniżej, dlatego tym razem podróżujemy autobusem, niesłusznie zwanym przez uczestników fotowyprawy Żółtą Łodzią Podwodną.
Nie odlecieliśmy z klifów Latrabjarg
A nie odlecieliśmy tylko dlatego, że bardzo się wszyscy staraliśmy nie odlecieć. Gdybyśmy starali się mniej, to już bylibyśmy gdzieś w połowie drogi do Ameryki. Wiatr, jaki przywitał nas na klifach Latrabjarg, był absolutnie rekordowy w historii fotowypraw i przebił bez trudu wichury na przylątku Stokksnes sprzed paru lat czy w marokańskiej Essauirze. Bałwany tworzące się na szczytach fal sugerowały, że wiać musi z siłą co najmniej 5-6 w skali Beauforta. W tych warunkach fotografowanie maskonurów, nurzyków, alek i innych ptaków nie było łatwe i wymagało szczególnej ostrożności.
Islandia w ruinie
Następnym punktem w programie były sesje z wrakami – kutrów rybackich, samolotów, a nawet statku BA 64. Takie nagromadzenie rdzewiejących, zdekompletowanych maszyn może sprawiać wrażenie, że Islandia jest bardziej mordercza niż Morze Sargassowe i Trójkąt Bermudzki razem wzięte, ale w rzeczywistości nie jest wcale tak dramatycznie. Największy wrak, czyli statek BA 64 dosłużył swoich lat, ale zamiast – jak wówczas było w zwyczaju – lec zatopiony na dnie, został z fasonem wbity w piasek wybrzeża, stając się lokalną atrakcją. Podobnie jest z pobliskimi wrakami kutrów i amerykańskich Dakot, na których jeszcze widnieją oznaczenia US Navy.
Dynjandi – najpiękniejszy z wodospadów Islandii
Na koniec dnia zostawiliśmy perełkę, jaką była sesja fotograficzna u stóp wodospadu Dynjandi. Olbrzymi wodospad jest zaskakująco subtelny, zamiast mocy i potęgi Detifossa oferując bogactwo setek strug na wielopoziomowych kaskadach. Do podnóża Dynjadni można podejść bardzo blisko, a wówczas masyw wodospadu wręcz hipnotyzuje. Jeśli ktoś już ma dość podziwiania ściany z wodnych warkoczy, poniżej znajdzie jeszcze kilka mniejszych wodospadów, które zasilane są przez olbrzyma.
Dynjandi jest dość mało znany, bo trudno dostępny – droga dojazdowa jest gruntowa, miejscami bardzo stroma i często prowadzi nad imponującymi przepaściami. Bez pojazdu 4×4 i kierowcy o żelaznych nerwach nie ma się tu co wybierać.