Szeroka, wulkaniczna plaża z efektownymi ostańcami w oceanie nie wygląda groźnie. A jednak Reynisfjara to jedno z najbardziej niebezpiecznych miejsc Islandii. Trafiają się tutaj podstępne fale, które sięgają dalej i silniej niż można się spodziewać, wciągając zaskoczonych turystów do morza. Co roku ginie w ten sposób kilka osób.
Tym razem fale były rekordowo duże – takich tu jeszcze nie widzieliśmy, jak jeździmy na Islandię od dekady. Mimo jednak, że były bardzo silne, to jednocześnie były powtarzalne – sięgały mniej więcej równo. Przy czym sięgały dalej, niż podczas jakiejkolwiek wcześniejszej sesji. Nie dało się m.in. przejść do bazaltowej jaskini, gdzie wcześniej często trafialiśmy na sesje ślubne.
Jeden z uczestników zaliczył wprawdzie bliskie spotkanie z falami, ale bez nieprzyjemnych konsekwencji; nawet mokry nie był, choć przez chwilę stał po kolana w wodzie. Dobre wodoodporne buty i goretexowe spodnie się przydają.
Zaliczyliśmy też spotkanie z końmi islandzkimi, ze skałami Reynisdrangar w tle. Niestety, jeźdźcy nie byli skłonni zaprezentować słynnego tölta, czyli specyficznego kłusa, podczas którego koń szybko przebiera nogami, podnosząc wysoko kolana, a jego grzbiet przesuwa się tak równo że jeździec nie musi anglezować.
Słynne ostańce Reynisdrangar fotografowaliśmy dwa razy – raz po południu od strony miasteczka Vik, a następnego dnia o wschodzie słońca przy plaży Reynisfjara. Mimo silnych fal pogoda była praktycznie bezwietrzna, a choć słońce się nie pokazało zza chmur, to ładnie podświetliło niebo.