W wędrówce po Islandii nasza fotowyprawa zatrzymała się na dwa dni nad jeziorem Myvatn. Wokół samego jeziora jest sporo ciekawych plenerów, a w nieco dalszej okolicy – jeszcze więcej.
Poranne chmurki nad jeziorem Myvatn
Piękne plenery mamy tuż za oknami hotelu. Wystarczy wychylić się, żeby zobaczyć niezwykłe kształty pseudokraterów (przy jednym z nich zaparkowaliśmy autobus), a nieco dalej widać porośnięte mchami pola lawowe i bardziej masywne bryły nieaktywnych wulkanów. Nie, żebyśmy siedzieli długo w hotelu Sel – mamy tu tylko czas na spanie (nieprzesadnie długie), posiłki i wieczorne spotkania warsztatowe. Sam hotel jest bardzo fajny i dogodnie położony – na sesję o wschodzie słońca nad jeziorem Myvatn mieliśmy może ze 300 metrów. Rezultat spaceru przed godziną szóstą rano powyżej.
Krótka podróż na inną planetę
Z zielonych brzegów jeziora Myvatn na piekielne scenerie pola geotermalnego Hverir jechaliśmy może kwadrans. Fizyczna odległość niewielka, ale nastrój tu zupełnie inny. Gotujące się błotne kałuże, dymiące szczeliny w ziemi, intensywne barwy i wszechobecny zapach siarki składają się na pejzaż iście piekielny. Dopisało nam słońce, dzięki któremu barwy są bardziej soczyste, podświetlone opary bardziej eteryczne, a rozwiane chmury na niebie dodają robionym tu ujęciom dynamiki.
Nawet zresztą zwykłe chmury momentami przybierają tu niezwykłe kształty, niekiedy wydając się gonić za ludźmi błądzącymi wśród siarczanych wyziewów.
Wodospad Dettifoss – nasz stary znajomy
Nie mogliśmy sobie – a tym bardziej uczestnikom fotowyprawy – wizyty przy potężnym wodospadzie Dettifoss. Jak zwykle odwiedziliśmy go od strony trudniej dostępnej, za to oferującej większy potencjał fotograficzny. I tutaj dopisały nam eleganckie chmury, ładnie korespondując z bazaltowymi ścianami skalnymi i dynamiką najpotężniejszego wodospadu Europy.
Zmierzch nad wulkanem Hverfjall
Dzisiejsza wieczorna sesja to spotkanie z innym znajomym – potężnym kraterem wulkanu Hverfjall. Wejście na jego koronę to jak spacer na 30. piętro – widok jest jednak lepszy niż z jakiegokolwiek wieżowca. Sam krater robi wrażenie swoim ogromem, choć nie jest łatwy do fotografowania, bo jego portret to pejzażowy niski klucz – czarny żużel, czarne faktury na zboczach, czarny nasyp w centrum. Na zdjęciu powyżej wspomogłem się dronem, aby pokazać nie tylko jego kalderę, ale także odległe scenerie. Może trudno w to uwierzyć, ale zdjęcie zostało zrobione obiektywem szerokokątnym z odległości 600 metrów i wysokości 120 metrów (najwyższą dozwoloną) nad krawędzią wulkanu.