Końcówka fotowyprawy do Holandii upłynęła pod znakiem sera, choć oczywiście nie zabrakło tulipanów… 🙂 Byliśmy w Goudzie, gdzie grupa obkupiła się serami, w tym lokalną specjalnością: gouda z marihuaną.
Wpadliśmy też na targ serów – show prezentujący jak kiedyś wyglądała relacja producentów z hurtownikiem. Sery przypływały łódkami, później panowie w charakterystycznych kapeluszach biegali, nosząc sery na specjalnych noszach, później ważenie, negocjacje i zatwierdzanie transakcji. Prezentacja jest efektowna, ale nie fotografuje się tego łatwo, bo targ serów ściąga spore tłumy.
Zdecydowanie luźniej było w miasteczkach z barwną przeszłością: Hoorn czy Edam. Ich historyczne centra przypominają nieco Amsterdam w pigułce: kamieniczki, brukowane uliczki, kanały. Natomiast mieszkańcy bywali czasami dość dziwni. I nie chodzi o tego mieszkańca Hoorn, którego zdjęcie zamieszczamy poniżej.
Czapla była bardzo swojska, praktycznie nie zwracała uwagi na przechodniów, prawie zignorowała nawet rowerzystę. Bardzo uważnie wpatrywała się natomiast w drzwi jednego z domów.
Była Gouda i Edam, rodzime strony Ementalera i Tylżyckiego zostawiamy sobie na inne wyjazdy. Odwiedziliśmy natomiast drugi ze słynnych skansenów z wiatrakami. W Zaanse Schans można nie tylko obejrzeć wiatraki z zewnątrz, ale też obejrzeć ich mechanizmy – w działaniu! Nie da się ukryć, że to popularne miejsce. O ile na porannych plenerach byliśmy sami, z rzadka pojawiał się jeszcze jakiś fotograf, to jednak takie atrakcje turystyczne w godzinach zwiedzania są dość zatłoczone.
A tuż obok historycznych wiatraków stoi sobie takie osiedle. Prawie Hobbiton, prawda?
No i były sesje z tulipanami. Oprócz wschodów i zachodów na polach zrobiliśmy też sesję w niezwykłym ogrodzie, gdzie kwiaty są wymieszane. Wymieszane są nie tylko kolory, ale też zestawiane są obok siebie różne gatunki.
A gdyby wymieszanie nie było dostateczne, zawsze można je sobie podkręcić np. wielokrotną ekspozycją, jak powyżej.
Tygodniowa fotowyprawa do Holandii zakończyła się szczęśliwie – wszystkie tematy udało się obfotografować, nikt nie wpadł do kanału ani pod rower. Oba zagrożenia w Holandii są jak najbardziej realne, bo znaczna część kanałów nie ma barierek, a rowerzyści jeżdżą jak szaleni. Szczególnie fajna była sesja z końmi fryzyjskimi. Konie fotografowaliśmy niejeden raz, ale konie fryzyjskie są wyjątkowe, zarówno za sprawą filmowego wyglądu, jak i temperamentu. Ten brązowy powyżej to krzyżówka fryzyjskiego z duńskim – konie fryzyjskie zawsze są czarne.
W ostatni poranek, tuż przed wylotem, część grupy zrobiła sobie jeszcze ostatnią sesję z naszym hotelem (powyżej zdjęcie wieczorne). Tylko z zewnątrz jest taki odlotowy – w środku to bardzo sympatyczny, ale całkiem klasyczny „czterogwiazdkowiec”. Pola tulipanów są piękne, ale Holandia oferuje znacznie więcej niż tylko kwiaty.