Wnętrz świątyń prawosławnych się nie fotografuje – o tym, jak bolesny to zakaz wie każdy, kto był w rumuńskim lub serbskim klasztorze. A w Etiopii można! Ściany monastyrów nad jeziorem Tana są tak pstrokate jak to tylko możliwe, a mnisi zwykle nie mają nic przeciw fotografom, jeśli nie używają oni flesza. I tu jest problem (bez problemów nie byłoby przyjemności J). W środku jest ciemno, a na statyw nie ma miejsca: kościoły są tak zbudowane, że odległość od ściany z freskami do przeciwległej nie przekracza dwóch metrów. Na szczęście te przeciwległe ściany mają wnęki, do których można wsadzić aparat, trochę go oddalając od motywu. Samemu jednak tam się nie wejdzie, więc faworyzowani będą posiadacze ruchomych wyświetlaczy. Na pewno przydadzą się też szerokie kąty. Kto takiego nie ma, może spróbować sklecić panoramę, ale obawiam się, że w takich warunkach będzie umiał to zrobić tylko Piotr, a złożyć w postprodukcji – jedynie Ewa 😉 W sumie może to jest rozwiązanie – damy im nasze aparaty i pójdziemy kupować pamiątki…