Mawiają, że nic nie jest tym, czym się wydaje. Tę myśl w postaci łacińskiego napisu na kamiennej bramie można zobaczyć też na Krecie, w górskiej wiosce Argiropoulis. Któż to rzeźbi łacińskie napisy w greckiej wiosce?
Teraz już nikt, odkąd wyprowadzili się Wenecjanie, ale ta pozornie „nietutejsza” budowla skłania do uważniejszego przyjrzenia się miejscowości. To było kiedyś wielkie, ważne miasto, rozciągające swe wpływy od północnego po południowe wybrzeże Krety. Zielona oaza wśród suchych wzgórz była uznawana za idealne miejsce do osiedlania się od najdawniejszych czasów. Stąd pozostałości wszelkich możliwych epok, niektóre zupełnie zagubione wśród nowszych dzieł rąk ludzkich, inne schowane wśród dzikiej przyrody, wyjątkowo w tej okolicy bujnej.
Świat się zmienia, nawet jeśli jest tylko grą pozorów, i obecne Argiropoulis straciło sporo mieszkańców na rzecz wybrzeża, na którym łatwiej się żyje. Stąd sporo tu opuszczonych domów: efektownych, kamiennych, zamkniętych na cztery spusty drzwiami i okiennicami, na których zamiast inskrypcji można podziwiać pęknięcia i łuszczącą się farbę. Dla fotografa takie opuszczone domy są nawet ciekawsze niż te utrzymane w dobrym stanie.
Jeśli ktoś lubi fotografować stare, podniszczone budowle, to musi się jednak pospieszyć. Mimo zmurszałych pozorów, to miejsce wcale nie umiera. Raczej się przepoczwarza: znowu istnieje plemię, które chce je zasiedlić. To eks-turyści i poszukiwacze spokojnego wiejskiego życia, kupujący domy tam, gdzie im się spodobało. W tej tradycyjnej kreteńskiej wiosce coraz więcej jest ludzi, którzy najchętniej porozumiewają się po angielsku – i niewątpliwie jest to zgodne z jej tradycją. Czy za trzysta lat przyszli turyści będą podziwiać angielskie inskrypcje na greckich domach w stylu weneckim?