Kompakty są w zaniku od dawna, ale po raz pierwszy w historii spada sprzedaż aparatów z wymienną optyką – do tej pory ten rynek rósł rok w rok, bez względu na kryzysy, wojny i trzęsienia ziemi. W tym roku lustrzanek i bezlusterkowców sprzeda się o 10-15% mniej niż w 2012. Zaskoczenie? Raczej logiczna konsekwencja zapatrzenia się japońskich producentów w siebie nawzajem zamiast w potrzeby fotografów.
Więcej megapikseli, więcej „filtrów artystycznych”, więcej klatek na sekundę, a trochę mniej szumów na wysokim ISO nie pozwoli nam zrobić innych zdjęć, a jedynie, być może, niekiedy, trochę lepsze technicznie. I być może niekiedy tę lepszość da się pokazać. Co dziwnego w tym, że megapiksele, ISO, klatki na sekundę i „filtry artystyczne” przestały się sprzedawać? Chętnie zapłacę za możliwość zrobienia zdjęć, których dotąd zrobić nie mogłem. Ale płacić za to samo, co mam, tylko o 5% lepsze?
Jest taki angielski termin „game changer” (propozycje zgrabnego tłumaczenia na polski mile widziane), który oznacza czynnik, który wywraca dotychczasową sytuację do góry nogami, zmienia reguły gry i stanowi rewolucję w skostniałej rzeczywistości. Takim game changerem była fotografia cyfrowa, pozwalając za darmo eksperymentować, uczyć się szybko i bez ponoszenia kosztów. Game changerem był Canon 300D – pierwsza tania (relatywnie) lustrzanka cyfrowa. Game changerem były systemy sterowania grupami lamp błyskowych (mniejszą, ale jednak rewolucją było ostatnio przeniesienie komunikacji z lampami z niepewnego sygnału optycznego na pasmo radiowe). Rewolucją, otwierającą nowe możliwości, stała się funkcja filmowania w lustrzankach, a pokrewną – możliwość realizacji filmowych interwałów. To wszystko było. A co nowego oferują nam producenci aparatów dzisiaj? Jaka funkcja w nowych modelach pozwoli zrobić coś, co wcześniej było niemożliwe?
Życie jest gdzie indziej, a innowacji trzeba szukać poza japońskimi gigantami. Wstęp na niedostępne dotąd twórcze drogi oferują producenci szyn (jak polski SlideKamera), rigów, stabilizatorów (jak Movi). Game changerem był GoPro, bo jego maleńkie, pancerne kamerki pozwalały uzyskać uzyskać ujęcia, do których nikt przy zdrowych zmysłach nie próbowałby użyć lustrzanki, a i kompakt miałby mizerne szanse na przeżycie.
Powyżej film nakręcony w 2012 roku na Krecie wyłącznie za pomocą kamerki GoPro Hero 2 (polecamy tryb pełnoekranowy z dźwiękiem). Pewnie większość z tych ujęć dałoby się zrealizować lustrzanką zapakowaną w obudowę podwodną, ale taka obudowa jest wielka, droga i nieporęczna. I wcale nie gwarantuje, że zawartość przetrzyma wstrząs przy skoku do wody. Kamerki Gopro to właśnie game changer – dają każdemu możliwość robienia rzeczy dotąd niemożliwych albo skrajnie trudnych.
Na filmie z Krety w akcji kamerka Hero 2, a do Maroka zabieram najnowszą Hero 3+, wypożyczoną przez polskiego dystrybutora, firmę Freeway. Będę ją próbował utopić w Atlantyku i może zrobić z nią inne rzeczy, których nie należy robić poważnym aparatom. W przyszłym tygodniu spodziewajcie się relacji na żywo z Maroka (w miarę znalezienia punktów dostępowych wi-fi), ale na materiał z Hero 3+ trzeba będzie trochę poczekać. Ale będą i filmy z Hero 3+, jak również jeszcze więcej filmowej Krety.