Po niedawnej wzmiance, że galerie internetowe są lekko z tyłu w rozwoju, dostałem kilka pytań o serwis do zamieszczania prywatnych zdjęć – znaczy, nie takich do wystawiania w różnych rankingach urody i popularności. Krótka odpowiedź: Pixieset.com. Dłuższa poniżej.
Specjalnie dla szukających swojego cichego kącika w internecie założyłem konto na Pixieset: http://piotrdebek.pixieset.com/ Jest tam pięć galerii, różniących się pod pewnymi funkcjonalnymi względami, więc można sobie zobaczyć, jak to wygląda. Tak – pięć galerii. A jeśli nie widzicie pięciu, to ich poszukajcie. 🙂
Zanim wyjaśnię zagadkę brakujących galerii, nieco wstępu do przyczynka do galeriologii. Większość współczesnych galerii internetowych wywodzi się z pomysłu sięgającego co najmniej 2001 roku i co najmniej Photosig.com (świętej pamięci od jakichś trzech tygodni, ale nie jest wykluczone, że to tylko chwilowa niedyspozycja, bo Photosig znikał już na tydzień czy dwa. Gdyby jednak nie wrócił, tutaj można zobaczyć, jak wyglądał za życia – tak samo wyglądał do grudnia zeszłego roku, galerie internetowe przeważnie kamienieją w momencie powstania). Założeniem Photosiga i jego potomstwa była i jest edukacja przez dyskusję i wzajemne ocenianie swoich prac, co nieodmiennie zamienia się w ćwiczenia z promocji, marketingu i budowania relacji. Jeśli ktoś jednak nie chce brać udziału w wyścigu najbardziej lubianych i sprawnych społecznie albo ma nieco zdjęć, które chciałby pokazać znajomym, ale niekoniecznie całemu światu, to przez długi czas jedyną możliwością było założenie sobie własnej strony WWW. Później pojawiły się Smugmug, Photoshelter i Zenfolio, które pozwalały założyć prywatną galerię w zamian za comiesięczną opłatę. Picasy nie traktujemy poważnie ze względu na to, co wyprawia ze zdjęciami, a także ze względu na interfejs pamiętający internet łupany. Fejsbuk i GugielPlus nie nadają się do zachowania prywatności z powodów fundamentalnych.
I co, dalej nie widać pięciu galerii, a co gorsza jedna z widocznych jest zahasłowana? Pomogę. Tutaj jest czwarta galeria: http://piotrdebek.pixieset.com/jordania/ Wytrwajcie w poszukiwaniach! A przy okazji macie następne zadanie: w galerii islandzkiej zapakowane są zdjęcia w pełnej rozdzielczości i włączona jest funkcja ich pobierania (wprawdzie nie w pełnej rozdzielczości, bo to wymaga płatnego konta na Pixieset, ale w rozdzielczości wysokiej, czyli 3500 pikseli na dłuższym boku) – spróbujcie pobrać.
Trochę już widać, dlaczego Pixieset wydaje się na dzisiaj najciekawszą propozycją na bardzo prywatną galerię. Ma opcję darmową i w ramach tego bezpłatnego konta daje 3 GB przestrzeni, pozwala zakładać galerie widoczne i dostępne, niewidoczne i dostępne (np. http://piotrdebek.pixieset.com/etiopia/), a także niewidoczne i zahasłowane (http://piotrdebek.pixieset.com/jordania/). Jest dość prosty w użyciu (aczkolwiek ma sporo dziur funkcjonalnych) i elegancko wygląda (znowu aczkolwiek: gdyby u nas był taki lightbox, to by nas szlag trafił: przy skalowaniu w dół potrafi zmienić proporcje zdjęcia, a przy dużych ekranach rozciąga zdjęcia poza oryginalny rozmiar). Jest doskonałym miejscem, żeby nikt nie znalazł Waszych zdjęć – chyba że mu je pokażecie. Po pierwsze, nikt nie będzie Was szukał w serwisie Pixieset.com, bo nikt o nim nie wie, a po drugie – tam i tak nie ma wyszukiwania autorów.
Pixieset wygląda na pomyślany pod kątem ślubnych: stąd możliwość ładowania zdjęć w pełnej rozdzielczości i udostępniania na hasło – i akurat ta funkcja jest w części płatnej. Trudno przejść na stronę główną Pixieset, natomiast łatwo na wiele sposobów przejść na stronę główną fotografa (w tym przypadku – wrócić tutaj). Można też z poziomu serwisu sprzedawać fotografie (przy bezpłatnym koncie jest pobierana prowizja). Co zaś do kwestii, czy naprawdę gwarantuje on prywatność i poufność, to możecie sprawdzić na moim koncie. Dalej nie udało się wejść do galerii jordańskiej? Może wypowiedzenie magicznego słowa „sezamie” pomoże? 🙂
Galerię ze strasznym zdjęciem zostawiam do testów. W środku nie ma ziewających dżelad (dżelady nie są straszne, tylko słodkie, co widać po oczach – wiem, bo mam w domu nastolatkę i jestem przeszkolony), jest natomiast pewna fotografia z pewnej fotowyprawy, przy której spociłem się jak mysz i wolałbym więcej takiego zdjęcia nie robić. Jak ktoś dokopie się do zdjęcia – opowiem jego historię. Jak ktoś się do niego dobierze, to proszę zrzut ekranowy i opis, jak mu się to udało. Informatycy i hakerzy na start! 🙂
Powyżej i poniżej zdjęcia z Wieliczki.