Jakiś czas temu wywnętrzałam swoje pierwsze wrażenia z użytkowania tego czterokilowego (chodzi o 4k, bo waży trochę więcej) monitora graficznego, przysłanego do testów z Benq Polska. Najwyższy czas na drugie wrażenia.
Najbardziej pewnie wszystkich interesuje jakość obrazu. Nie powiem, że mucha nie siada (bo jest lato i mam otwarte okno). Generalnie z obrazem jest dobrze, choć nie idealnie. Po skalibrowaniu kolory wyświetlają się w sposób na tyle zbliżony do doskonałości, że człowiek o normalnej wrażliwości na barwy będzie bardzo zadowolony. Przed skalibrowaniem rozbieżności były widoczne, więc kalibracja jest konieczna – ale po niej nie mam zastrzeżeń do barw. Przynajmniej gdy już monitor się rozgrzeje, rzecz jasna, ale to normalne, wszystkie monitory muszą się rozgrzać przed przystąpieniem do prac graficznych. Przed rozgrzaniem wpada we fiolet, i tak się zastanawiam, czy firmowy kolor Benq ma coś z tym wspólnego 😉
Równomierność wyświetlania mogłaby być lepsza, choć jak na tak duży monitor, źle nie jest. Lewa strona jest nieco cieplejsza od prawej, a u dołu ekranu mamy delikatną nierówność jasności, tak jakby się patrzyło na lekko pofałdowany arkusz papieru. Trzeba jednak zaznaczyć, że jedno i drugie widać właściwie dopiero przy wyświetleniu jednolitego tła, więc czy będzie przeszkadzać przy normalnym korzystaniu – zależy od użytkownika i jego wrażliwości. I drażliwości.
Pomarudziłam, to teraz o tym, co naprawdę fajne. Jeśli chodzi o obraz, super jest wyostrzanie. Brzmi głupio? Ale działa dobrze… Pisałam poprzednio, że rozdzielczość 4k to dużo i przy niektórych programach jest problem ze skalowaniem interfejsu. Jeśli korzystamy z takich akurat programów, jednym z możliwych rozwiązań jest chwilowe ustawienie niższej rozdzielczości. Myk polega na tym, że monitory LCD przy rozdzielczościach innych niż natywna robią się mydlane, i tu właśnie przydaje się możliwość wyostrzenia obrazu. Muszę powiedzieć, że działa ona bardzo dobrze – w ogóle nie widać, że coś z rozdzielczością jest nie tak. Szczegółowość obrazu jest zupełnie bez zarzutu.
Jeszcze fajniejsze jest wspomniane w tytule wpisu magiczne kółko. To oczywiście pilot, i w samym istnieniu pilota do monitora nie ma nic nadzwyczajnego. Tylko że ten pilot jest szalenie wygodny. W podstawie monitora przewidziano miejsce na niego w postaci okrągłej dziury, żeby był zawsze pod ręką. Ja z tej dziury nie korzystam, bo biurko mam dość wysokie, nogę monitora trzeba było ustawić na najmniejszą możliwą wysokość żeby mieć ekran na normalnym poziomie, więc pilot leży po prostu na biurku… i jest często używany, co mnie samą dziwi. Magiczne kółko ma kursory, enter, escape i gwóźdź programu: trzy programowalne przyciski. Każdemu z nich można przypisać dowolny tryb wyświetlania wraz z dodatkowymi ustawieniami. Można więc na przykład pod „jedynką” mieć Adobe RGB ze zredukowaną jasnością i bez wyostrzenia, pod „dwójką” sRGB wyostrzone (do programów, które nie radzą sobie z wysoką rozdzielczością i zarządzaniem kolorem), a pod „trójką” tryb czarno-biały (o którym następnym razem). W zależności od tego, co się akurat robi, jednym przyciskiem przełączamy się pomiędzy tymi ustawieniami. To pierwszy pilot do monitora, z którego naprawdę korzystam! Pozostałe leżą gdzieś w szufladzie…
Oba górne zdjęcia z Wrzosowej Krainy, dolne z mojego biurka.
P.S. Dla tych, którym już tęskno do przyszłorocznego urlopu, mam dobrą wiadomość: w ofercie Horyzontów już wiszą fotowyprawy na Lofoty i na Islandię. Zapraszamy!