Dlaczego lubię Scotta Kelby’ego

Średnio trzy razy w tygodniu ktoś zadaje mi pytanie w stylu: „Co jest z moimi zdjęciami, u mnie były kolorowe, a w galerii / na wydruku / na komputerze kolegi (niepotrzebne skreślić) są takie jakieś blade i mają inne kolory”. I w 90% przypadków odpowiedź brzmi: nieumiejętne lub nieświadome użycie Adobe RGB. Pozostałe 10% to ProPhotoRGB. Nasuwa się kontrpytanie: „Co jest z tymi ludźmi, skoro problem sprawia im coś, z czym właściwie nie powinni się zetknąć?”

Ano, nie ich wina. Starają się rozwijać, czytają, dowiadują się. Na przykład czytają książki ogólnoświatowego guru fotografii cyfrowej, Scotta Kelby’ego. A tam pisze, że najlepsze jest Adobe RGB i trzeba go używać. No to używają. Tylko nie wiedzą, po co właściwie ani jakie się z tym wiążą ograniczenia. Bo tego już guru nie pisze albo pisze małym druczkiem, gdzieś w kąciku, do którego czytelnicy jakoś nie docierają. Kazali ustawiać Adobe RGB, to ustawiają – w aparacie, nawet jeśli fotografują w trybie RAW, w Photoshopie (no, tu akurat wystarczy nie wchodzić w ustawienia koloru, bo Adobe swój własny profil daje jako domyślny), a niektórzy ambitni nawet jako systemowy profil monitora. Ci mają potem największy cyrk z kolorami.

Książki Scotta Kelby’ego sprzedają się dobrze, więc pewnie jeszcze długo będę tłumaczyła, dlaczego kolory nie takie, odbitki brzydkie, a miało być tak ładnie… Napiszę o tym pewnie niejeden artykuł, może jakąś książkę. Kelby zarobi na opowieściach, że AdobeRGB jest super, a ja – na wyjaśnianiu, że wcale nie zawsze i nie do wszystkiego. Dostarczy mi pracy na długie lata, i za to go lubię.

  1. Ewo, kupiłem przed trzema laty jego jakąś książkę z kolorową okładką. To był mój powrót do robienia zdjęć po dłuuugiej przerwie od czasu zabawy z analogowymi lustrzankami. Cyfrowy analfabeta, chciałem sie nauczyć fotografii cyfrowej. Nie pamiętam już co to była za książka; leży gdzieś zakurzona. Tego bełkotu nie dało się czytać. Trzeba było wyławiać treści merytoryczne z mętnej amerykańskiej wody. Wtedy skróciłbym książkę do 1/10. Dzisiaj nie wziąłbym do ręki żadnej ksiazki tego autora. Trudno mi oceniać te merytoryczne wartość, bo ich nie pamiętam, i chyba wyszło mi to na dobre. Uczyłem sie przede wszystkim oglądajac dobre zdjęcia oraz czerpiąc informacje na różnych stronach i forach dyskusyjnych. Nasze DFV daje dobry warsztat, ale ma niestety za mało treści o fotografii.
    Wracając do tematu: na złość Tobie – nigdy więcej Scotta Kelby’ego!

    1. Miło przeczytać słowa poparcia. Mnie wciąż dziwi fenomen psychologiczny, polegający na tym, że ludzie czytają książki tego typu – i wydaje im się, że się z nich czegoś uczą. Nawet, jeśli taka „wiedza” w praktyce się nie sprawdza albo sprawdza tylko częściowo. Tak działała magia – tzn. nie działała, ale wiara, że zadziała, wystarczała. Ale żeby w dzisiejszych czasach i w dziedzinie, w której efekty każdy widzi?

      1. To co tu czytam to są jak dla mnie strasznie dziwne rzeczy:((
        Jak można mówić, że jego książki nic nie uczą i że to tylko jakaś „magia”. Sam osobiście jestem najlepszym przykładem, że z książek Scotta można się nauczyć bardzo wiele. Przerobiłem, a raczej starałem się przerobić wiele książek o photoshopie ale się nie dało, gdyż były pisane tak, że zrozumiałby je chyba tylko inż. informatyk. Książki Scotta na temat photoshopa łykam bez problemu, czytam je nawet do przysłowiowej poduszki i jak je czytam to wszystko jest dla mnie jasne i proste mimo ze nie mam komputera i PS przed oczami.

  2. Kłopot w tym że właśnie nie widzi.. Książki pisane dla początkujących weryfikujemy nabierając doświadczenia. Można wesprzeć się recenzjami.. ale kto o „autorytetach” ma odwagę coś brzydkiego powiedzieć?

    1. No ale – jak cudowny przepis nie działa? Zwłaszcza w naszym kraju… Ja od dawna mam przekonanie, że polski czytelnik prasy (i książek poradnikowych) jest najtrudniejszym czytelnikiem na świecie. Z komuny wyniósł brak zaufania do mediów (a właściwie zdeklarowaną nieufność), przyzwyczajony też do tego, aby nie płacić za coś, co można zrobić (lub znaleźć) samemu – kiedyś tradycja „złotej rączki”, ostatnio – „darmowego internetu”. No i teraz spróbuj sprzedać takiemu przepisy, które nie działają. Zwłaszcza że w fotografii wszystko da się zweryfikować. A Scott potrafi takie przepisy sprzedawać. I świetnie mu to wychodzi.

  3. Jak cudowny przepis na przemianę ołowiu w złoto nie działa.. to moja wina a nie przecie autora onego przepisu, autora przeca tak mądrego ze podręczniki pisze.. a jak pisze to ani chibi wie co pisze..
    Tak mniej więcej tok rozumowania mój wyglądał:)

  4. Po drugie, faktycznie nie mamy zaufania do autorytetów, tyle że „naszych” miejscowych, co do zachodnich to jednak nadal myślenie „co zachodnie (czyt. światowe) to dobre” pokutuje i mimo że się z nim walczy to trudno lata przyzwyczajeń ot tak odrzucić

    1. Trochę. A trochę jednak też jest przekonanie, że komercja, powszechna sprzedawalność i „wszystko ma swoją cenę” przyszły z Zachodu.
      Ja tam Scotta podziwiam – tak niewiele umieć, a tak dobre wrażenie robić…

  5. Może niektórzy z Was pamiętają, rzecz siedziała na przełomie lat 80 i 90-tych, kiedy zaczynały wchodzić pod strzechy komputery PC. Mieliśmy i my swojego geniusza, nazwisko jakoś na „B”, nie pamiętam. Wydał mnóstwo książek – instrukcji to programów komputerowych, dosłownie z każdej dziedziny, edytory tekstu, arkusze kalkulacyjne, programy graficzne, narzędziowe i nawet języki programowania opisywał. Ja nie wiem jak on nadążał to zgłębiać wszystko, nowy program wchodził na rynek (i od razu na giełdę na Grzybowskiej w cenie dyskietek:) i zaraz książka naszego geniusza się pojawiała 🙂 Konkurencji praktycznie nie miał, programy były tylko po angielsku więc jego książki szły jak ciepłe bułeczki. Ech, to były czasy …

    1. Bielecki. Kojarzę, że w pewnym okresie miał praktycznie monopol na literaturę informatyczną, ale to tylko z niechęci konkurencji do podniesienia rękawicy. Co do jakości to się nie wypowiem, bo mój poziom zaangażowania w komputery nigdy nie sięgał tematyki jego książek – on raczej o językach programowania pisał, jeśli dobrze kojarzę. W każdym razie z edytorami tekstu radziłem sobie sam, choć z TAG-iem nie było to banalne 🙂

  6. Jakość była taka, że jego książki to praktycznie były tłumaczeniem obcojęzycznego menu programu. Jeżeli ktoś szukał jakiś ciekawostek czy porad, jak użyć program do rozwiązania konkretnego problemu to raczej na próżno. Ja wtedy byłem zafascynowany komputerami, czytałem BAJTKA i KOMPUTER 🙂 Takie czasopisma były, może jeszcze ktoś pamięta.

    1. No to odpowiednikiem Bieleckiego na fotograficznym rynku jest pani Owczarz-Dadan, która przez długi czas wydawała książkowe wersje helpów do programów. Chyba ostatnio ją pogonili z tym, bo teraz próbuje przynajmniej jakiegoś problemowego podejścia.

        1. mz jeżeli ktoś zna podstawy photosopa, to do pełni szczęścia brakuje mu poznania dwóch książek Katrin Eismann: „Restauracja i retusz” oraz „Maskowanie i komponowanie”. Kelby nie wiem czy ma prawo autorce tablet czyścić. Zresztą podobną opinię na temat tych książek wyraziliście chyba w recenzjach na DFV.

  7. „No ale – jak cudowny przepis nie działa? Zwłaszcza w naszym kraju… Ja od dawna mam przekonanie, że polski czytelnik prasy (i książek poradnikowych) jest najtrudniejszym czytelnikiem na świecie. Z komuny wyniósł brak zaufania do mediów (a właściwie zdeklarowaną nieufność)”
    Mam do czynienia z młodzieżą i niestety Twój pogląd dotyczy tych którzy pamiętają jeszcze „komunę”. Młodzi czytają opracowania lektur i np. ostatnio usłyszałem, że „Quo vadis” to książka historyczna…
    Papkę łatwiej się przyswaja, jak jest jeszcze lekko posłodzona to i przyjemniej.
    Zgodzę się też z yehood’em w sprawie autorytetów, z nieukrywanym żalem zauważam, że ich dla nas nie ma! Ci co byli odeszli zbyt szybko, a Ci którzy mogliby być, są w sposób brutalny ośmieszani. Efekt jest taki, że wyszukujemy obcych i adoptujemy.
    A’propos Scotta, na szczęście, jak mawia L. Wałęsa „nawet z najgorszej książki, można się czegoś nauczyć”…

  8. Fotografia jest sztuką wizualną, więc porady dotyczące techniki jednak są weryfikowalne. Liczę na to, że ludzie w jakiejś części są w stanie odróżnić użyteczne informacje od ściemy. Może jestem naiwny 🙂

  9. Czytałem kilka książek Scotta Kelby’ego. Są ładnie wydane, z „ładnymi zdjęciami”, czyli tak by potencjalny klient biorąc do ręki tak wydrukowaną książkę ją kupił. Tyle z marketingu. Drugorzędna sprawa tutaj to zawartość.

    Czytelnik znający się trochę na fotografii (pomijam już znawców i zawodowców) dostrzeże wady podczas czytania, zarówno w zamieszczonych zdjęciach jak i „poradach fachowych”, gorzej ma się sprawa z ludźmi biorącymi zarówno aparat jak i książkę o fotografii po raz pierwszy do rąk. Scott Kelby wyda się im guru, niedoścignionym mistrzem. Można się krzywić, ale tak jest.
    Późniejsza zabawa z fotografią (czyli tzw. życie) zweryfikuje owe porady. Oczywiście nie u wszystkich. Niektórzy ludzie, zwłaszcza młodzi, wpływowi, nadal będą się upierali, że Scott ma lepsze oko, lepszy warsztat, lepsze podejście. Ich prawo.

    Mnie nauczono, że książki należy czytać, jednak nie przyjmować wszystkiego na „wiarę”, ale myśleć samodzielnie, wyciągać wnioski, szukać w innych źródłach potwierdzeń i zaprzeczeń. Dziś młody człowiek tak nie postępuje, co jest wg mnie wielką wadą nauczania.

    Kończąc, zachęcam zarówno Piotra, jak i Ewę, do napisania polskiego (konkurencyjnego) podręcznika dla młodych, średniozaawansowanych i bardziej ambitnych fotografów. Czytając wasze porady, artykuły w DFV macie potencjał i bardzo dobry język (przynajmniej mnie się podoba i do mnie trafia).
    Na pewno polski/e podręcznik/i się przyda/dzą 🙂

  10. Dziękuję w imieniu moim i Piotra.
    Nawiasem, moja książka o edycji w Photoshopie CS5 jest właśnie na etapie wyboru okładki i przed świętami powinna być w Empikach.

  11. Dobra uwaga – Anna Owczarz-Dadan, myślę, że jest niebezpieczniejsza niż Scott. On mnie jednak czegoś nauczył i wiele razy roześmiał, ona doprowadzała do płaczu – kiedy próbowałem opanować Corel Paint Shopa korzystając z jej dzieł. Straszna kobieta, zero talentu popularyzatorskiego.

  12. Ja jednak nie zgodzę się z waszymi opiniami na temat książek Scotta Kelbyego. Zapytacie dlaczego? Fotografią i fotoszopem zajmuję się od 5 lat. W tym czasie wykonałem bardzo wiele fotografii zarówno dla siebie jak i na cele komercyjne. Podczas swojej przygody fotograficznej sięgałem do wielu książek i podręczników. Aż pewnego dnia natrafiłem na książki Scotta…. I pokochałem je od samego początku. Gość ma dar mówienia i pisania w sposób jasny i prosty o rzeczach tak naprawdę bardzo trudnych. No chyba, ze ktos uważa że robienie zaawansowanych kolaży fotograficzych , czy retusz portretów to łatwa sprawa. W mojej opinii są to książki na bardzo wysokim poziomie merytorycznym, z odrobiną fajnego humoru, który jest miłym przerywnikiem podczas pracy z książką. Gdyby wszystkie podręczniki były pisane tak, jak książki Scotta to nauka byłaby wielką przyjemnością. Niestety tylko Amerykańscy autorzy mają dar pisania w sposób lekki i przyjemny. Brawo dla Scotta za super książki.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *