Psychologowie twierdzą, że dzieci powinny się bawić, bo dzięki temu się uczą. A może dorośli również? Ciekawość, próbowanie różnych rzeczy, bezstresowy tryb zabawy, w którym nie liczy się osiągnięcie jakiegoś wymiernego, konkretnego efektu, a tylko sprawdzanie, co będzie, jak zrobię o… tak? To prawdziwy motor postępu.
Również postępu w sztuce edycji fotografii. Najpierw człowiek uruchamia program i zupełnie nie wie, w którą stronę się ruszyć. Więc czyta poradniki, warsztaty, ogląda filmy szkoleniowe. I trochę już wie. Nie wszystko wprawdzie zapamięta, ale przynajmniej orientuje się, czego można się spodziewać po podstawowych narzędziach i potrafi wykonać parę efektów – tych, które mu się szczególnie spodobały w przerabianych warsztatach.
I teraz właśnie jest pora na tryb zabawy. Co będzie, gdy kliknę ten przycisk? A tamten? A gdyby tak pojechać tym suwaczkiem całkiem gdzie indziej, niż pisali w poradniku? Może będzie wielkie nic, a może coś fajnego. Najprostszy sposób dowiedzenia się, to sprawdzić samemu.
Płacą Ci za szybkie wykonanie konkretnego efektu? Pewnie, że nie? To nie przejmuj się efektem. Sprawdzaj, eksperymentuj, nakładaj warstwy, mieszaj kanały, dodawaj filtry. Wiesz, co się stanie, jeśli powielisz warstwę, przerobisz kopię na negatyw, zmienisz tryb jej mieszania na Twarde światło i nałożysz maskę z kanału czerwonego? Nie wiesz – to sprawdź! A potem sprawdź jeszcze inne warianty tego szaleństwa.
Nie bój się eksperymentów: jeśli tylko pracujesz na kopii pliku, na pewno nie zepsujesz zdjęcia.
Powyższy obrazek powstał właśnie w trybie zabawy, ze zdjęcia o zupełnie przeciętnym świetle. Wystarczyło nałożyć kolor jako nową warstwę i zmienić tryb jej mieszania. Jaki kolor i jaki tryb? Może spróbujesz sam odkryć?
PS. Ale nie baw się w edycję, jeśli masz powidła na gazie.