Dżelady w Etiopii, Góry Semien, dwie młode małpy

Wiarygodność blogera

Sporo ostatnio szumu jest wokół blogerki Segritty, która – wg jej własnej relacji, bo druga strona się nie odzywa* – dostała od agencji PR obsługującej Nikona propozycję darmowej naprawy, z której to propozycji Nikon się nie wywiązał, więc Segritta strzeliła focha, celując w Nikona. Foch zrykoszetował w samą Segrittę, bo więcej szumu jest wokół „bezczelnej blogerki, której się wydaje, że jej się należy” niż wokół Nikona, którego serwis dwa miesiące myśli nad wyceną naprawy. Tymczasem bezczelność blogerki czy solidność Nikona to rzecz drugorzędna. Znacznie ważniejsze jest to, na co nikt nie zwrócił w tej całej historii uwagi. Coś, co stało się tak oczywiste, że aż trudno zauważalne.

Najpierw będzie rys historyczny. Dawno temu w mediach została ustalona zasada chińskiego muru między redakcją a działem sprzedaży reklam. Kto kupował reklamy – to redakcji nie interesowało, a dział sprzedaży reklam nie wpływał na to, co pojawiało się na stronach redakcyjnych. Działało to lepiej lub gorzej, ale przynajmniej co do formy i zasady mur chiński istniał. Później ogłoszono koniec tradycyjnego dziennikarstwa, które miało zostać zastąpione przez tzw. dziennikarstwo obywatelskie – ponoć bardziej uczciwe, nieuzależnione od reklam dużych firm, niepowiązane dziwnymi zależnościami i układami, może nie tak fachowe, ale nadrabiające dobrymi chęciami. Jednym z gatunków takiego dziennikarstwa obywatelskiego miały być blogi. Widzicie już, co wylazło Segritcie?

Mało istotne jest, czy Segritta jest bezczelna „bo jej się należy” i czy Nikon (lub jego agencja PR) zachowali się nie fair. Clou historii jest absolutny brak chińskiego muru w blogosferze, nawet w świadomości „dziennikarzy obywatelskich”. Prezenty od firm w postaci darmowych napraw czy darmowych produktów są już tak oczywiste i powszechne, że aferę to się robi, jak się czegoś nie dostanie. A i krytycy Segritty punktują nie to, że prezenty przyjmuje, ale że się ich domaga. Nikt nie pyta, jaka jest wiarygodność blogera, który od firmy przyjmuje drogie prezenty, a później pisze o jej produktach. Narzekacie na rzetelność tradycyjnych mediów? Poczekajcie, co pokażą media internetowe. Zarówno te obywatelskie, jak i te większe, robione przez osoby znane z tradycyjnych mediów.

 

* I słusznie robi, że się nie odzywa, bo tu nie ma dobrej odpowiedzi. Nawet komentarz „Jeszcze raz analizowaliśmy sprawę, jednak ze względu na nasze dotychczasowe relacje i pozytywne doświadczenia we współpracy z blogosferą nie chcielibyśmy komentować zaistniałej sytuacji” mówi chyba więcej, niż miało być powiedziane.

Ilustracja powyżej nie ma żadnego związku z tematem, a dżelady z całą sytuację nie miały nic wspólnego. I jakiekolwiek skojarzenia z początkiem relacji Segritty, o tym „jak Nikon chciał zrobić mi dobrze, ale chyba coś nie wyszło” są zupełnie nieuzasadnione.

  1. Ważny problem. Przypadek tej blogerki to pewnie tylko szczyt góry lodowej. Może ratunkiem od tego rodzaju relacji i sytuacji jest pełen profesjonalizm dziennikarstwa i prawdziwe kodeksy etyki zawodowej, które wypływają z profesjonalizmu, poczucia misji społecznej. I jeszcze konieczna jest niezależność, a co ją daje w naszym zorganizowanym światku? Różne rzeczy, ale przyjęło się, że niezależność dają pieniądze! Ale ja w to do końca nie wierzę, bo zawsze można…. chcieć więcej pieniędzy, sławy, wpływów czy innego narkotyku!

    1. Może ratunkiem od tego rodzaju relacji i sytuacji jest pełen profesjonalizm dziennikarstwa i prawdziwe kodeksy etyki zawodowej

      Tyle, że profesjonalne dziennikarstwo się kończy razem z kończącą się prasą. Zresztą kończy się coraz bardziej brzydko. Zobacz na trzeci od końca link w notce – różnica między profesjonalistą Tomaszem Lisem a blogerką Segrittą jest taka, że Segritta nie ma pojęcia, że mogą w ogóle być jakieś standardy moralne, podczas gdy zawodowiec Lis to świetnie wie, ale ma to głęboko, a przyzwoitości ma tylko tyle, żeby się wykręcać od przyznania, że zrobił nieoznaczoną reklamę.

      I jeszcze konieczna jest niezależność, a co ją daje w naszym zorganizowanym światku? Różne rzeczy, ale przyjęło się, że niezależność dają pieniądze!

      A kto płaci? Bo kto płaci, ten wymaga, nie? Jeśli dochody są od czytelników i z reklam, to można uznać, że to czytelnik jest najważniejszy i to pod jego wymagania trzeba kształtować produkt. Ale jeśli – jak przy blogach – jedynym źródłem pieniędzy czy innych korzyści są reklamodawcy…

      1. „Tyle, że profesjonalne dziennikarstwo się kończy razem z kończącą się prasą.”

        Smutne to! Ale uważam Piotrze, że nie w pełni prawdziwe. Rzeczywiście prasa już nie ma takiego oddziaływania jak kiedyś i będzie ono maleć. Dlaczego jednak profesjonalne* dziennikarstwo nie może być obecne w mediach elektronicznych, internecie nawet, czy co tam nastąpi (np. jakieś interaktywne media). Profesjonalizmu nie łączymy chyba ze środkiem przekazu? Myślę (uwaga: skrót myślowy), że profesjonalne dziennikarstwo o jakim tu mówimy (wspomniany blog i in.), to jednak bardziej cecha osobowa niż warsztatowa.

        *Tu oczywiście piszę o profesjonalizmie, jako zbiorze pożądanych cech warsztatowych najwyższej próby, nie o tłuczeniu kasy za wszelką cenę.

        1. Profesjonalizm jest niewątpliwie kwestią warsztatową. A żeby ktoś coś robił dobrze, musi się na tym znać. Żeby się znać, musi temu poświęcić sporo czasu. To z czego taki profesjonalny dziennikarz (bardziej lub mniej obywatelski, nieważne) będzie żył? I nie chodzi absolutnie o „tłuczenie kasy za wszelką cenę” tylko za uzyskiwanie zapłaty za swoje działania w wysokości umożliwiającej przeżycie. Powiedzmy, w wysokości średniej pensji. Niech nawet będzie, że niskiej pensji, choć im ona niższa, tym łatwiejsza ewentualna korupcja. Plus tyle pieniędzy, żeby dało się działać – choćby opłacić hosting… Mówimy o pieniądzach na zupełnie podstawowym poziomie. A skąd one się mają brać? Bo jeśli tylko od reklamodawców, to ktoś taki będzie od reklamodawców stuprocentowo uzależniony. Jeśli się obrażą, umrze z głodu – albo przerzuci się na sprzedaż odkurzaczy i tyle będzie tego dziennikarstwa.

        2. Jarku, tu nadal obowiązuje prosta zasada, że kto płaci, ten wymaga. Jeśli odbiorcy nie będą oczekiwali lepszych jakościowo treści i – drugi warunek jest kluczowy – nie będą za to gotowi płacić, to lepsze treści nie powstaną.
          Wytworzenie treści kosztuje. Wytworzenie bardziej wartościowych treści kosztuje więcej. Ktoś musi za to zapłacić. Jeśli to będzie reklamodawca – to on ustala skalę wartości i dyktuje reguły. Jeśli płacić będzie odbiorca – to odbiorca będzie mógł wymagać jakości.

  2. Napisać, że „nikt nie zauważył” raczej nie możesz, bo dyskusje toczyły się i na ten temat – tyle że nie w formie wpisów blogowych (co mnie raczej nie dziwi, bo to by było tak, jakby producenci samochodów dyskutowali publicznie o tym, że ich auta mogą być niebezpieczne, gdy się jedzie nimi po górskiej drodze 100km/h bez zapiętych pasów), lecz w różnego rodzaju dyskusjach – forumowych, facebookowych itd. Fakt, że nie jest to aż tak widoczne, no i jednak nawet te dyskusje zdominował opisany przez Ciebie ton.

    Mi się przypominają przy tym wszystkim stare głosy porównujące układ reklamw Chipie, jeszcze za wrocławskich czasów do tego, kto dostał w jakim teści Top Power, a kto Econo. Oczywiście wszystko było dawno ustalone, kupione, zapłacone, my wiemy jak jest, w końcu z czegoś redaktorzy kupują sobie te wyścigowe auta, mieszkania, domy itd. 😉 Rzecz w tym, że blogosferę łatwiej „podejrzewać o bezstronność” z jeszcze jednego powodu niż ten opisany przez Ciebie: blogerzy nie przeprowadzają testów, nie przyznają punktów, nagród, po prostu piszą „byłem tam i tam, robiłem zdjęcie takim a takim aparatem, fajny jest, chcę go na gwiazdkę”. Czyli walą swoje opowieści bez konkretu, a mogą, bo mają czas i nieograniczoną ilość miejsca – Internet daje takie możliwości, podczas gdy na papierze musiał być konkret. Mało kto chciałby czytać wynurzenia o wakacjach redaktora jakiegoś miesięcznika, gdyby przyszło mu za te wynurzenia zapłacić.

    btw. Jedną rzecz pomyliłeś: Nikon pannie dość szybko zrobił wycenę. Rzecz w tym, że opiewała ona na nieco inną kwotę niż te 0 zł, które ktośtam (kto – mniejsza o to, bo chyba i tak się ostatecznie nie dowiemy, jak to wszystko w ogóle się zaczęło) jej obiecał. Była to normalna wycena za normalnie przeprowadzoną usługę. Czyli generalnie jak mało kiedy w przypadku polskiego serwisu firmy na N. panowie wykonali swoją robotę szybko. 🙂

    1. Napisać, że „nikt nie zauważył” raczej nie możesz […] Fakt, że nie jest to aż tak widoczne, no i jednak nawet te dyskusje zdominował opisany przez Ciebie ton.

      No właśnie, dyskusje toczyły się raczej wokół tego, czy to blogerka chce za dużo, czy Nikon daje za mało, a także jakim to błędem było wyciąganie całej sprawy, którą należało zamieść pod dywan i kontynuować owocną współpracę z firmami po cichu i bez robienia szumu.

      btw. Jedną rzecz pomyliłeś: Nikon pannie dość szybko zrobił wycenę.

      Rzeczywiście, wycena była po 2 tygodniach.

  3. Mam mieszane uczucia odnośnie całej sprawy. Sami pewnie nie raz sobie pomyśleliśmy „szkoda, że nikt nam tego za darmo nie naprawi…”. Jedni tylko pomyślą, drudzy pół żartem pół serio napiszą, bo co w tym złego. I mi się zdarzało tak pół żartem pół serio napisać, więc powiem tak: jeśli pozwoliłbym sobie na tego typu wpis odnośnie aparatu czy innego potrzebnego na co dzień urządzenia, zgłosiłby się do mnie PR producenta, że mi to za darmo zrobią i już wysyłają kuriera, a potem przez 2 m-ce przetrzymywaliby mój sprzęt i bezczelnie wysłali kosztorys, po czym po 2 m-cach przetrzymywania zwróciliby nienaprawionego, to też nie byłbym zadowolony. Jak się powie A, to trzeba powiedzieć też B.

    1. Ale to, czy Nikon coś obiecał i czy powinien się z tego wywiązać jest sprawą drugorzędną. Znacznie ciekawsza jest kwestia drogich prezentów od firm dla blogerów.

      1. Szczerze? Nawet, bym nie pomyślał, że można coś za darmo dostać, bo jestem bloger i mi się należy.

  4. To ma bardzo dużo wspólnego z szeroko pojętą etyką a tej jest niestety coraz mniej. Nie tylko w dziennikarstwie ale przede wszystkim w życiu codziennym.

  5. Przeczytałam i… nie zdziwiłam się. Pan z Nikona pośpieszył się z deklaracjami. Zupełnie inaczej sprawa wyglądałaby, gdyby powiedział: proszę dać nam ten aparat, zobaczymy co da się zrobić w tej sprawie. Nie ma obietnic – nie ma oczekiwań. Proste – przynajmniej jak dla mnie. Milczenie Nikona też mnie nie dziwi, bo ja też bym się w takiej sytuacji nie odezwała – nie ma co się pogrążać. Byłoby mi zwyczajnie głupio, że obiecałam i nie dałam rady się wywiązać.

    1. Byłby przycisk „Lubię to”, to bym Ci lajknął 🙂
      Pan Stefan z mojej byłej pracy rzekłby „ktoś za to beknie” 😉

      1. Dawno, dawno temu, gdzieś tak za dinozaurów chyba, nastał u nas nowy (wtedy był nowy 😉 ) rednacz, który postanowił dla uniknięcia ewentualnych późniejszych nieporozumień skodyfikować reguły przyjmowania prezentów od firm (firmy zawsze były skłonne do przeciągania na swoją stronę dowolnymi sposobami). I wysłał okólnik, w którym stało mniej więcej tak: prezent o wartości do 100 zł – mówimy dziękuję. Do 400 zł – mówimy dziękuję i spowiadamy się rednaczowi. Powyżej – nie przyjmujemy. Jeśli ktoś dorabia np. tłumacząc instrukcje dla jakiejś firmy, to nie testuje i nie opisuje jej produktów (konflikt interesów). I jeszcze parę takich rzeczy. Nikt się nie zdziwił.
        Tak że jeśli firma coś komuś obieca, to nie znaczy jeszcze, że należy się domagać spełnienia tej obietnicy. Z różnych powodów. No, ale to było za dinozaurów.

  6. Wpis Ewy bardzo konstruktywny. Poniżej odnoszę się jednak do tego co mocno powyżej tego wpisu 🙂
    W dyskusji mieszamy chyba dwie rzeczy. Zaczęliśmy od dziennikarstwa „blogowego” zawierającego się w szerszym pojęciu dziennikarstwa obywatelskiego. Myślę, że tu niekoniecznie rządzi komercja i prawa rynku. Istota dziennikarstwa obywatelskiego to dla mnie jakość, niekoniecznie osiągana „w procesie płacenia za treści”, o czym Piotr wspomniał powyżej. Jeśli ktoś tylko z tego żyje to zgoda: za jakość musi mieć gratyfikacje. Jak w każdym zawodzie.
    Ale blogger to dla mnie jednak bardziej hobbysta, który żyje z czego innego, to taki amator, ale bardzo poważnie traktujący to co robi. Aby daleko nie szukać: świetny blog tematyczny (prawniczo-fotograficzny) Darka. Naprawdę jest w sieci wiele świetnych jakościowo treści, powstającej bez kasy i nie dla kasy. Taki jest „trynd”: odbiorca staje się twórcą i czasem nawet artystą, i to niekomercyjnym.
    Przypadek pańci, której się wydaje, że za popularność w internecie coś jej się należy, to mz raczej zwyrodnienia tego nurtu dziennikarstwa obywatelskiego. Nie tylko zresztą obywatelskiego.
    Oczywiście piszę w tu raczej jak powinno być… 🙂

    1. Darek jest dobrym przykładem, nawet bardzo dobrym. Umieszcza w internecie wartościowe treści, jest wiarygodny i nieprzekupny, bo… kasę robi gdzie indziej. Robi Flexa, bo chce. Jak mu się znudzi, to przestanie i będzie robił co innego. Z pewnością też fajnego. Fajni są tacy pasjonaci, zwłaszcza jeśli stać ich na to, żeby robić fajne rzeczy za darmo.
      Wielu rzeczy jednak nie da się zrobić za darmo. I nie chodzi tylko o przeliczanie na pieniądze poświęconego czasu i własnej pracy. Pewne treści wymagają po prostu włożenia pieniędzy w ich produkcję. Kto te pieniądze będzie wkładał?

      Ale blogger to dla mnie jednak bardziej hobbysta, który żyje z czego innego, to taki amator, ale bardzo poważnie traktujący to co robi.

      No właśnie mamy rodzącą się kastę blogerów zawodowych, którzy żyją z tego, co piszą. U nas najbardziej znana jest Kasia Tusk, ale takich „pełnoetatowych” blogerów jest już trochę. Przy czym ich dochody niekoniecznie są transparentne dla odbiorcy ich tekstów. Ktoś im płaci za to, co robią, ale kto? 🙂

      Natomiast bloger udający, że żyje z czego innego, to chyba najgorszy przypadek. Mówiąc wprost – tuba propagandowa, udająca niezależnego obywatela. Niby jeden z nas, ale tak naprawdę sterowana marionetka. Jeśli sterowana przez firmę nastawioną na zysk – to jeszcze pół biedy.
      Ciekawe, ilu odbiorców potrafi rozróżnić te różne rodzaje blogerów? I ilu z odbiorców w ogóle zdaje sobie sprawę, że pod względem niezależności blogerom należy patrzeć na ręce?

      1. Pełna zgoda Piotrze. Cóż więc robić, żeby odbiorca nie był jako ten liść na wietrze, czy tak jakoś… Dziś w dobie internetu czytelnik nie może być leniwy. Musi być czujny, wyedukowany, nieufny, krytyczny. Musi zmieniać dawne podejście, pracować nad sobą…

        Ba, znowu piszę jak być powinno Jak jest, to niestety wiemy! Tę blogerkę i całą sytuację oceniają przecież w różny bardzo sposób. Jeśli jest aprobata, to są takie dziwne poglądy bloggerów. Obieg zamknięty.

  7. Ewo, nie chodzi mi o domaganie się, a o oczekiwanie. Oczekiwanie to dla mnie obserwowanie w milczeniu poczynań obiecywacza. Oczywiście, ma prawo odstąpić od tego, co obiecał, ale wtedy mam ja już o takim swoje zdanie i będę go unikać wszelkimi możliwymi sposobami. Nie uznaję ludzi, którzy nie biorą odpowiedzialności za swoje słowa, czyli potocznie mówiąc robią ze swojej gęby cholewę. Prawo jest po jego stronie – on obiecał, on może się wycofać i nikt nie ma prawa niczego mu zrobić. Ale jest jeszcze coś takiego jak wizerunek, o którym Darek już tyle pisał. Wizerunek może nas wynieść na piedestał, bądź zniszczyć. Nie uważam by Segritta domagała się od Nikona jakichkolwiek gratyfikacji, nie prosiła o nic. Wyżaliła się tylko, że jej padł aparat – nic więcej. To pan z Nikona przyleciał na ratunek z deklaracjami. Pewnie miał i dobre chęci tylko wiedzy nt. sprzętu firmy, w której przyszło mu pracować zabrakło – gdyby ją miał, wiedziałby że Nikon D70 to staroć, którego naprawa, jeśli w ogóle możliwa, będzie zupełnie nieopłacalna, bo przekraczająca wartość naprawianego aparatu. I wówczas, jak sądzę, nie miałaby miejsca jakiekolwiek deklaracje. Segritta ma żal o niedotrzymanie obietnicy, a o nie o to, że czegoś nie dostała od firmy Nikon, jak sądzę. I słusznie, też bym miała. Czy bym o tym trąbiła na cały świat? Trudno powiedzieć. O tyle siebie znamy, o ile nas sprawdzono – pisała śp. Wisława Szymborska. Dlatego to pytanie pozostawię bez odpowiedzi. Ciekawskich przepraszam. Wiem, jestem hetera, ale mogę Wam powiedzieć co bym zrobiła na miejscu szefa Nikon Polska – kazałabym temu wyrywnemu panu od PR zapłacić za naprawę … z własnej kieszeni. Na drugi raz zastanowiłby się zanim coś obieca. I proszę, nie róbmy z blogerów materialistycznych świń, prostytutek czyhających tylko na prezenty od różnych firm. Pozdrawiam.

    1. Krysiu, czy Ty dostajesz propozycje bezpłatnych napraw od Canona? Przecież też, jak Segritta, nie domagasz się jakiś ekstra bonusów. Porównajmy do Twojej działki; jeśli w Twojej działalności pilota wycieczek, jakiś hotel albo dobra knajpa dawałby Ci ekstra usługi za darmo, to nie zaświeciłaby się u Ciebie czerwona żaróweczka odpowiedzialna za ostrzeganie o zagrożeniach Twojej niezależności, jako pilota, w opiniach o hotelarstwie i gastronomii!?

      O to tutaj chodzi, a nie o słowność pracownika serwisu Nikona… Pewno zresztą wydawało mu się, że zrobi tym dobrze firmie, ale szef go pogonił, bo uznał, że się nie opłaca 😉 ) Obie postawy, Segritty i serwisanta (szefa też, bo naraził firmę na zarzut „robienia z gęby cholewy” 🙂 ), są moim zdaniem naganne, ale cóż: każdy chce jakoś (jakość?) żyć…

  8. Akurat w pracy pilota jest normą, że pilot dostaje posiłek gratis jak przyjdzie z grupą. Okazuje się legitymacją i dostaje. Tak jest powszechnie przyjęte i nikt z tego problemu nie robi. Żadna uprzejmość – takie są obyczaje.

    1. Jarek cokolwiek niefortunnie ten przykład wybrał – obiad dla przewodnika przychodzącego z grupą (i dodajmy: wstęp do wszystkich muzeów też, przynajmniej tak jest w Świętokrzyskim) to nie prezent, to raczej zniżka grupowa typu „co czterdziesty pierwszy obiad gratis”. Wartość tego gratisa to pewnie ze 30 zł według cennika, a dla restauracji – praktycznie nic. Żadne przekupstwo, tym bardziej, że obowiązuje we wszystkich knajpach równo. Porównałabym to raczej ze zwyczajem udostępniania dziennikarzom sprzętu do testów – owszem, fajnie jest dostać aparat do przetestowania (który potem się oddaje, zaznaczam), ale nie jest to powód do jakiejś szczególnej wdzięczności.
      Co innego prezent o wartości 1300 zł…

      1. Jest dokładnie tak jak mówisz/piszesz Ewo. Ale Segitta nie wołała o prezent za 1300 PLN. To pan z nikona wyskoczył z propozycją naprawy gatisowej i moim zdaniem powinien wypić to piwo, którego nawarzył. Oczywiście zakładając, że chce zachować twarz.

        1. No i właśnie powinna odmówić! Najpóźniej w momencie gdy się dowiedziała ile to warte (czyli po 2 tygodniach, wtedy była wycena). Nie każdy prezent można tak po prostu bezmyślnie przyjąć, szczególnie gdy się jest osobą choć trochę publiczną. I zupełnie nieważne, kto proponuje – to przedstawiciele firm medycznych biegają za lekarzami a nie odwrotnie, nie? Co nie zmienia faktu, że wczasy za recepty nie są w porządku. Tak samo jak aparaty za wpisy, tudzież „i czasopisma” za nie wiem co to tam było, jeśli było 😉

      2. [do Ewy. Dziwnie podpina odpowiedzi]
        Ile to g. warte chyba. Wierzysz w te 1300 zł? Oni tam wszyscy na łeb poupadali z takimi wycenami. Wszystkie ich wyceny podzielić przez 4 minimum. Porównajcie sobie kwoty napraw aut u Fachowców i u fachofcuf z ASO. W ASO naprawia bogacz lub [wstawcie sobie odpowiednie słowo, żeby nie było, że kogoś obrażam].

        1. Nic nie kosztuje tyle, ile trzeba za to zapłacić. I jakie to ma znaczenie? Trochę mnie dziwi, że dla niektórych osób etyczny aspekt przyjmowania drogich prezentów od firm jest trudny do zrozumienia. U Segritty jest zresztą sporo komentujących w ogóle nie zauważających takich etycznych niuansów. Wyjątkowo się zgodzę z Michnikiem, który niedawno napisał, że każde społeczeństwo ma takie media, na jakie zasłużyło.

  9. A, i pilot nie wypowiada się nt. gastronomii i hoteli. Dba, by turyści dośtali świadczenia w takim standardzie, za jaki zapłacili i jaki stoi w umowie, którą zawarli z touroperatorem. Przyjmuje też reklamacje od turystów w tej sprawie. Wszystko.

    Nie Jarku, nie dostaję propozycji darmowych napraw – ani od Canona, ani od Olympusa, którego aparat od niedawna posiadam. Bloga też nie prowadzę i nie zamierzam tego robić. Niedługo to w ogóle strach będzie się odezwać, żeby nie zostać posądzonym o to, że się czegoś człowiek domaga bądź oczekuje.

    1. Nie obiad gratisowy miałem na myśli. Bądźmy rozsądni! Ale np. kilkudniowy pobyt w luksusowym spa, za wypowiedź publiczną, jaki to fajny hotel… Wiem, że na grunt grząski wstąpiłem i skale też różne są. Bo np. co powiedzieć o dziennikarzach pism turystycznych czy motoryzacyjnych. Ci ostatni mają ciągle nowe,najlepiej pokonujące krawężniki, samochody 😉
      Jak ktoś ma w sobie wewnętrzny kompas uczciwości, to w żadnej sytuacji nie ma problemu. Nawet jak korzysta z tych najlepszych na świecie samochodów :-!

      1. O widzisz, i tu dochodzimy do sedna. Tak, właśnie o takie sytuacje chodzi. O wczasy dla lekarzy w nagrodę za przepisywanie jedynie słusznych lekarstw, o różnego typu zyski, które niekoniecznie wynikają z konieczności. I trochę też o to, czy ci dziennikarze motoryzacyjni dostają te samochody na stałe (oj wątpię) czy na dwie godziny. Nawiasem: o ile wiem, dziennikarze przynajmniej większości pism turystycznych wcale się nie włóczą po świecie za cudze pieniądze, tylko za własne, zarobione. No i tak powinno być… Nie zawsze jest. Ale ważne, żeby wiedzieć, jakie bonusy/udogodnienia są w porządku, a jakie ustawiają szeroko rozumianego „dziennikarza” w stosunku zależności od konkretnej firmy.

      2. Szczerze?Ja nic nie wiem, żeby ktoś pilotowi proponował tygodniowy pobyt na Seszelach na pzykład w zamian za reklamę jego hotelu. Na kursie pilotów też o tym mowy nie było, a mieliśmy zajęcia z praktykami z 10+ letnim stażem. Myślę, że to nie ta profesja. Co innego dziennikarz w redakcji gazety o profilu turystycznym – ten przynajmniej ma gdzie o tym na pisać. A ja gdzie? Na profilu fejsbukowym? Jak już mówiłam, bloga nie mam i nie planuję mieć. Mieliśmy zajęcia z etyki w pracy pilota i mówiono nam, że można przyjmować np. prezenty od grupy po zakończonej wycieczce. Pilot najczęsciej jest na własnym rozrachunku, więc nie musi się nikomu z niczego spowiadać. Wszystko jest kwestią prawa i jego sumienia.

    1. Fajny tekst, z tezą w tle, że darowany schabowy smakuje najlepiej. Bo ja wiem…
      Ale wygląda to na dziedzinę bloger-fikcji 😉

      1. Hiperbola, ironia… Mam nadzieję, że przesada, choć patrząc na poziom świadomości etycznej blogosfery, trochę wątpię w tę hiperbolę.

  10. Ewo, wiele rzeczy w tym kraju nie jest w porządku. Nie będę wymieniać co, bo obawiam się, że do jutra mogłabym nie skończyć. Tym zdaniem kończę mój udział w tej dyskusji życząc wszystkim WESOŁYCH ŚWIĄT.

  11. Parafrazując to, co powiedział ongiś ruski premier Czernomyrdin „Miało być lepiej (dziennikarstwo obywatelskie) a wyszło jak zwykle”, czyli chucpe.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *