Nie robi się zdjęć krajobrazowych w południe. Każdy pewnie to słyszał. Cienie są paskudnie głębokie i nie w tych miejscach co trzeba, kolory wypadają fatalnie, niebo się wypala, no po prostu zgroza.
Ale co zrobić, jeśli akurat w południowych godzinach znajdzie się człowiek w uroczej okolicy, w której za parę godzin na pewno go już nie będzie? I jak zniechęcająco często taka sytuacja ma miejsce na urlopie?
Moje rozwiązanie problemu brzmi: używany kompakt, nabyty tanio na Allegro.
Hę? Kompakt? I to niby ma lepiej sobie radzić z paskudnymi, południowymi kontrastami? Owszem, bo jest to kompakt z wymontowanym filtrem podczerwieni. Taki mały myk: zamiast szybki odcinającej podczerwień, szybka zatrzymująca promieniowanie widzialne. Efekt: zdjęcia czarno-białe, które najlepiej wychodzą właśnie w ostrym słońcu. Biała roślinność, ciemne niebo, nawet najlżejsze chmurki wyraźnie zarysowane. Każdy krajobraz nabiera niesamowitego blasku.
No więc siedzę sobie z tym aparacikiem w samo południe na dziobie łodzi i pstrykam – z ręki, bo czasy naświetlania wypadają w okolicy 1/500 s na 100 ISO. Luzik, tyle to na pewno utrzymam. No ale kompakt jak to kompakt, mimo przeróbek dalej ma swoje wady. A przypomnę, że sprzęt ma już swoje lata. Ekranik jest malutki – większy od paznokcia na moim kciuku, ale niewiele. Fakt, że jest obracany, niewiele tu zmienia – w słońcu tak czy siak trudno na nim cokolwiek zobaczyć. Kadrowanie na LCD więc odpada, niezależnie od moich personalnych preferencji. Pozostaje wizjer (jest wizjer, a jak! To był swego czasu topowy kompakt). Wizjer mały, ciemny, z fantastyczną beczką i aberracjami takimi, że nawet w podczerwieni obraz jest kolorowy. Nie wiem jaki procent kadru obejmuje, ale do 100% z pewnością brakuje mu sporo.
Biorąc pod uwagę oba powyższe oraz to, że łódź cały czas się przemieszcza, co raczej wyklucza staranne kadrowanie, nie da się ukryć, że moje południowe zdjęcia były kadrowane tak mniej więcej: o, w stronę tego budynku, tak żeby się na pewno cały zmieścił. A co się zmieściło jeszcze? To zobaczę w domu.
I czasem były niespodzianki. Może inaczej: przeważnie były niespodzianki. Weźmy na przykład to zdjęcie powyżej; gdy wciskałam spust migawki, w okolicy kadru nie było żadnego samochodu… Ale patrząc po fakcie – błyszcząca karoseria świetnie pasuje przez kontrast do trzcinowego dachu. Świadome komponowanie kadru? Nie w tych warunkach.
A najzabawniejsze, że te zdjęcia podczerwone pstrykane w biegu uważam za moje najlepsze fotografie z wakacji. Mimo, że kadrowanie odbywało się pi razy oko w mniej więcej określonym kierunku, a czas reakcji aparatu był taki, że nigdy nie wiadomo co zdąży w kadr wleźć, a co z niego uciec.
Bo najważniejsze jest światło. A takiego blasku, jak w podczerwieni, nie ma nigdzie.