Kupowaliście kiedyś tapety? W choć trochę szanujących się sklepach z tapetami, po wstępnym wyborze wzoru, sprzedawca obciąża klienta wielką księgą-wzornikiem i wysyła przed sklep, mówiąc: „A teraz sobie Pan/Pani jeszcze obejrzy te tapety na dworze.” I lepiej z tej sugestii skorzystać.
Może się bowiem okazać, że delikatny beż staje się w świetle dziennym łososiowy, a co miało być szare, jest fioletowe albo zielonkawe. Ledwo widoczny wzór staje się wyrazisty… albo odwrotnie. Powód: metameryzm. Te same materiały w różnym świetle mogą wyglądać całkiem inaczej. Nie jest to nawet kwestia balansu bieli (z którym ludzkie mózgi radzą sobie świetnie) ani osobniczego postrzegania kolorów. Problem wynika ze sposobu, w jaki dane substancje barwiące odbijają różne części widma. Metameryzm był ogromnym problemem w początkach atramentowego druku fotografii. Wydruk, który wyglądał dobrze w świetle dziennym, przy żarówce był zupełnie nieakceptowalny i vice versa. Obecnie jest z tym coraz-lepiej-już-prawie-dobrze… do tego stopnia, że jeśli ktoś się specjalnie wnikliwie nie przygląda, może o problemie w ogóle zapomnieć.
No to o czym tu w ogóle gadać, skoro problem przestaje istnieć? Niestety, wcale nie przestaje. Potwór metameryzmu może wyskoczyć z każdej szafy, i to dosłownie. Weźmy na przykład moje spodnie. Gdy je kupowałam przez internet, były średnio szare, z nutką zieleni. Gdy je mierzyłam w sklepie przy odbiorze, ich kolor był zgodny z moim oczekiwaniem. Po wyjściu na dwór były prawie zupełnie szare, a wieczorem przy lampie stały się ciemnozielone.
I jak tu mówić o wierności barw na fotografiach, gdy nawet trudno ustalić, jakie kolory ma realny, trzymany w rękach (lub w tym przypadku, na nogach) przedmiot?