To już ostatni wpis na blogu. Dlaczego – wyjaśnię na koniec.
Są rzeczy, które robi się według przepisu, a są i takie, które robi się wbrew regułom. Podajmy najpierw przepis na powyższe (i poniższe) zdjęcie. Najpierw należałoby podejść do tego pana – dodajmy, stojącego na uliczce Marrakeszu w Maroku – i spytać go grzecznie o pozwolenie na zrobienie zdjęcia. Właściwie nie potrzebujemy jego zgody, ale tak jest ładniej, a przede wszystkim stanowi wstęp do następnego kroku. Być może z zaskoczenia, a może z niezrozumienia – pan z rowerem kiwnąłby głową (Akurat! Na 95% jasno i zrozumiale w każdym języku wyraziłby zdecydowany sprzeciw wobec pomysłu robienia mu zdjęć). Liczmy jednak na te 5% szansy na zgodę. To teraz wyciągamy z kieszeni umowę i prosimy pana, żeby nam podpisał zgodę na publikację zdjęcia, bo przecież chcemy je komuś pokazać, a nie tylko trzymać na dysku. Przyjmijmy nadal bardzo optymistyczny scenariusz: pan nie wyciąga z kieszeni noża, nie rzuca w nas rowerem, nie robi nam oburzony awantury w języku berberyjskim lub arabskim. Zamiast tego bierze długopis i… Nie, to już jest zupełnie fantasy. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie sytuacji, gdy Marokańczyk podpisałby nam taki dokument.
Może za pieniądze zgodziłby się na wykonanie zdjęcia (choć to też wcale nie jest pewne). Gdyby coś sprzedawał, to jest całkiem prawdopodobne, że nie miałby nic przeciwko fotografii już po tym, jak coś od niego kupimy. Ale podpisywać jakieś umowy? Bez żartów.
To jak powstały te zdjęcia? Szybko. Dostrzeżenie sytuacji, podniesienie aparatu do oka, spust migawki. I tyle. Żadnych pytań, żadnych podań ani umów. Hit and run.
Zdjęcia wykonane za zgodą modeli (lub przynajmniej przy ich milczącej akceptacji) też mam, choć oczywiście również bez umów. Problem w tym, że te portrety „po dobroci” nie są fajne. Pozowane, sztywne albo po prostu nijakie.
A jak to wszystko przeczyta Darek, to przyjdzie i mnie zabije. A dzięki tej nowej autostradowej obwodnicy Wrocławia nawet nie będzie miał daleko. I dlatego to ostatni wpis.