Makieta wszystkiego

W dzieciństwie byłam prawie szczęśliwą posiadaczką jednego pudełka Lego. Zgodnie z oryginalnym zamysłem, można było z niego zbudować kuchnię. Zatrudniając dużą dozę kreatywności, dało się zamiast kuchni stworzyć skromnie umeblowany salon albo pokój dziecięcy, ale nijak, za groba, nie udało się zbudować choćby jednego, malutkiego domku (i dlatego tylko prawie szczęśliwą). Teraz można na allegro kupować lego na kilogramy, więc jak przejdę na emeryturę (ha, ha, dobry żart tynfa wart), to sobie zbuduję całe miasteczko.
A póki co, w ramach zatrzymywania ulotnych chwil, robiąc zdjęcia, próbuję zapamiętać, gdzie co było. Nie wystarczy przecież sam wygląd budowli na zdjęciu – ważne jeszcze, by wiedzieć, gdzie ta budowla stoi. Wydatną pomocą w zapamiętywaniu jest opisany wcześniej GPS, ale pozostaje jeszcze druga część zabawy: gdy już w zdjęcie zostały wpisane koordynaty z dokładnością do metra, byłoby miło móc łatwo stwierdzić, co to za miejsce kryje się pod długim ciągiem cyfr.
I tu pomocą służy Google Earth. Trzeba sobie z earth.google.com pobrać pełny program, zainstalować, a potem można już uruchamiać go z poziomu zdjęcia, patrząc, co było gdzie. Ja to robię spod FastStone Viewera – otwieram zdjęcie, a gdy chcę sprawdzić, gdzie to było dokładnie, klikam w EXIFie ikonę Google Earth i bziuuuuuu, lecimy panie anioł (jak mawiał zbój Sarka-Farka) i już jesteśmy nad miejscem, które mnie zachwyciło w zeszłym miesiącu. A jeśli włączę widok obiektów 3D, to nawet zobaczę jego trójwymiarową makietę, jeśli ktoś ją już zrobił. Co akurat jest w przypadku znanych miejsc bardzo prawdopodobne.
Bo lego czy nie lego, ludzie najwyraźniej uwielbiają budować domki, a Google Earth powoli staje się makietą całego świata. Oglądając swoje zdjęcie, można je od razu nałożyć mentalnie na śliczny, trójwymiarowy model, w którym nawet ruiny wyglądają elegancko. Można wybrać się w wirtualną podróż od zdjęcia do zdjęcia, posiłkując się jeszcze dodatkowo informacjami i ilustracjami z Panoramio. Jestem fanką Google Earth. Podróże palcem po mapie są passé, gdy można podróżować kursorem po makiecie. I fiuuuuu, panie anioł, lecimy do następnego zdjęcia.

  1. W dobie cyfry i elektroniki bajerów i wodotrysków jest mnóstwo; jak się okazuje nie tylko w sprzęcie czy edycji zdjęć, ale także w ich późniejszej prezentacji. Tak sobie myślę: czy te atrakcje nie odciągają uwagi od istoty samego zdjęcia, jego wymowy, przekazu czy choćby samej estetyki zdjęcia. Czyli od tego, co w gruncie rzeczy w zdjęciu jest najważniejsze. Słowem, jak mówił klasyk, czy plusy ujemne nie przeważają nad plusami dodatnimi 🙂
    U mnie, choć mam dobre programy do prezentacji, a mój GPS zapisuje dane wprost do exifu, chyba nie ma takich obaw… Zwykle prezentuję swoje zdjęcia „sauté”, a to z powodu braku czasu :-/ Ten fakt powoduje z kolei, że nic nie odwraca uwagi od ich surowych ocen… 😉 Może jakbym uatrakcyjnił percepcję różnymi wodotryskami, uwaga byłaby skierowana na nie (a nie na zdjęcia) i oceny oglądających byłyby łaskawsze? 😉
    Ale na poważnie: może to i lepiej, że nic nie odciąga uwagi od istoty samych zdjęć?

    PS. Tę wypowiedź trochę przewrotnie napisałem (wyostrzając tylko jeden element), a sprowokowało mnie jedno słowo (słowo klucz) z Twojego tekstu Ewo. Mianowicie słowo „makieta”. Czyli coś co udaje real. W takich makietach niestety żyjemy coraz częściej…

    1. Chyba się nie całkiem rozumiemy. Nie chodzi o bajery i wodotryski przy prezentacji zdjęć – bo zdjęcia nie są prezentowane w żadnym Google Earth ani niczym takim. Po prostu wyświetlają się jak Pan Bóg przykazał, na całym ekranie. Ale jeśli ktoś chce zerknąć, gdzie to było – ma wygodne narzędzie.

  2. Google Earth wykorzystuję trochę odwrotnie. Jak się gdzieś wybieram dokładnie się przyglądam okolicy, zdjęciom. Dzięki temu mogę zaplanować co i gdzie będę fotografował. Szukam ciekawych miejsc blisko by trochę potrenować i rozgrzać się. Zapoznać się z klimatem i światłem. Mam wrażenie, że światło jest w różnych zakątkach świata inne. Ma inną barwę, inaczej się rozprasza itp. 😉 Muszę się do tego przyzwyczaić. Potem wyznaczam miejsca odleglejsze, organizuję transport i „modlę” się o odpowiednią pogodę. Podam przykład. Znalazłem taki betonowy pomost nad Morzem Czarnym
    i tak go sfotografowałem podczas nadchodzącej burzy http://www.dfv.pl/gallery/d/3377976-1/_IGP6452_v4_r.jpg

    1. A tak, to też jest bardzo dobre wykorzystanie makiety 🙂 Ale że na podstawie tego zdjęcia z Panoramio coś wymyśliłeś… to podziwiam. I to takie coś 🙂

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *