Chcieliśmy dobrze, wyszło jak zwykle. Ten mój ulubiony cytat z Wiktora Czernomyrdina może trochę przesadnie komentuje sytuację na zdjęciu. Ta dziecięca zadyma to przez nas, a konkretnie przez Hanię, która chciała najlepiej, a wyszło jak widać. Ale po kolei.

Scenka oczywiście pochodzi z fotowyprawy do Etiopii i została zarejestrowana w Lalibeli, niedaleko klasztorów. Warto pamiętać, że Lalibela była naszym pierwszym plenerem w Etiopii (w Addis Abebie tylko szybciutko się przesiedliśmy do samolotu do Lalibeli). To w Lalibeli uczyliśmy się miejscowych relacji. To właśnie jedna z tych nauk.

Płacić czy nie płacić tubylcom za możliwość zrobienia im zdjęć? Sławek zakazał płacenia dzieciom pieniędzmi i miał tutaj rację (co niekoniecznie zawsze było możliwe do realizacji, ale o tym innym razem). Zamiast tego mieliśmy im rozdawać długopisy (jako produkt tyleż edukacyjnie pożyteczny, co deficytowy), ewentualnie też cukierki i zabawki. Podczas jednej z pierwszych sesji z dziećmi Hania chciała je uszczęśliwić, dając im cukierki. Ich garść włożyła w wyciągnięte łapki jednej z dziewczynek – w przeświadczeniu, że dzieci rozdzielą słodycze między sobą. No i się zaczęło.

Obdarowana dziewczynka zareagowała jak skrzydłowy w rugby po otrzymaniu podania od rozgrywającego: przycisnęła cukierki do piersi i ruszyła sprintem, ostro zygzakując. Prawie jej się udało. Powyżej moment, gdy koledzy i koleżanki jednak ją dorwali i rozgorzała wojna o cukierki. Jak widać z min uczestników – sprawa była poważna. Uspokajam, że poziom brutalności był umiarkowany – przepychanie i wyrywanie zdobyczy, ale bez uderzeń i intencjonalnego powodowania obrażeń.

Byliśmy zszokowani, ale tam to tak funkcjonuje. Dzieci się nigdy nie dzielą, otrzymany prezent zawsze jest zdobyczą, którą trzeba chronić przed odebraniem (lub próbować odebrać innemu). Nie wynika to wcale z ubóstwa i walki o byt – bo nie o byt tu się toczy walka, ale o gadżety. Nawiasem – nie wiem, jak z tym deficytem długopisów, ale dzieci powszechnie znały słowo „pen”, co by sugerowało, że przyborami do pisania są obdarowywane powszechnie i regularnie.

Poniżej retrospekcja: dziewczynka pędzi do Hani po cukierki.

  1. To zachowanie dzieci jest naturalne, u nas W Europie po trzech dniach bez prądu i benzyny, bez dostaw do sklepów byłoby podobnie. A biliby się dorośli. Jestem pod tym względem pesymistą. Wystarczy przypomnieć, co się działo w USA podczas powodzi w Nowym Orleanie.

  2. Piszecie o sytuacjach nadzwyczajnych, wyjątkowych i stanowiących zagrożenie dla życia. Tymczasem tutaj sytuacja była standardowa, typowa i żadnego zagrożenia nie było. Turystów tam pełno co dzień, wszyscy coś dzieciom rozdają, dzieci sępią na te gadżety. Spodziewałem się, że wypracowały jakiś system współpracy.

    1. Kto dostanie tego jego. Ja dodam, że mało tego. Jak się komuś konkretnemu chciało dać np. długopis należało się przygotować na tuzin rąk próbujących ten długopis wyrwać z ręki. W pewnych sytuacjach musiałem osobiście do dłoni długopis wkładać, upewniać się, że dłoń się zaciśnie i jeszcze asekurować drugą ręką aby uniemożliwić innym przechwycenie.

  3. To o czym piszesz to jakaś protodemokracja, myślę, że w takich ekstremalnych, czyli normalnych nieeuropejskich warunkach porządek robi zazwyczaj ktoś zwany „warlordem”, którego tam na szczęście nie było. Dziewczynka musiałaby mu oddać prawie wszystkie cukierki a on obdarowałby nimi swoją klikę. Czyli faza pierwotna, każdy jedzie na siebie.
    PS. Nasz pierwszy polski znany z imienia warlord nazywał się Mieszko, a kliką była jego drużyna 🙂 .

    1. Może i proto, ale bardziej chyba związane ze światem dzieci (a la „Władca much”) niż samą Etiopią.

  4. Jestem świeżo po lekturze książki Tadeusza Biedzkiego „Sen pod baobabem”. Kreśli on w swojej książce czarny obraz Afryki. Dokładniej Afryki Zachodniej, ale uogólnia swoje doświadczenia i na inne części tego kontynentu, w których też był. Pisze o biedzie ludzi, o ich marzeniach o lepszym życiu, ale i oczekiwaniu że to lepsze życie ktoś przyniesie na tacy. O niechęci do białych za niewolnictwo, ale i za wykorzystywanie zasobów Afryki, które nie daje nic zwykłym ludziom. O zaśmiecaniu Afryki plastikowym chłamem, bo tylko na takie coś stać ludzi. O rosnącej się nietolerancji religijnej.
    I o długopisach też. Że sklep spożywczy to i owszem, ale papierniczego to nie uświadczysz. Stąd i te długopisy są cenne.
    Znajomy uczestniczył prawie 2 lata temu w rajdzie Budapeszt-Bamako. Celem rajdu oprócz samego jeżdżenia po Afryce jest też pomoc charytatywna (w różnej postaci). Też woził m.in. długopisy.
    Polecam relację z wyprawy
    http://gdansk-olsztyn-bamako.blogspot.com/search?updated-max=2011-01-30T21:26:00%2B01:00 (wybrałem od razu info o tym co zawieźli, ale polecam i inne wpisy).

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *