Dawno, dawno temu, gdy przeciętna ekspozycja w świetle dziennym trwała dobrych kilka minut, podstawową umiejętnością fotografa-pejzażysty było rozpoznanie prawdziwie bezwietrznej pogody – takiej, przy której liście na drzewach po tych paru minutach naświetlania pozostaną ostre. W dzisiejszych czasach paradygmaty trochę się zmieniły, bo to krótkie czasy są normą, a o długie trzeba się specjalnie postarać. Rozmywamy więc strumienie i gałęzie do miękkiej mgiełki, kupując specjalnie w tym celu filtry szare.

Istnieje jednak dziedzina fotografii, w której stara, dobra sztuka rozpoznawania – i wykorzystywania! – pogody prawdziwie bezwietrznej wciąż pozostaje aktualna: to makrofotografia roślin. Gdy tematem zdjęcia jest drobny kwiatek, sterczący na czubku wątłej łodyżki, to on nie może się kołysać. A takie łodyżki kołyszą się nawet od najmniejszego cienia podmuchu, sprawiając, że zdjęcia wydają się poruszone, choć tak naprawdę ruszał się obiekt, a nie aparat. Ba, często nawet nie widzimy tego ruchu gołym okiem, ale na zdjęciu go widać.

rosiczka

Trzeba popatrzeć na świat przez obiektyw makro z doczepionym pierścieniem pośrednim, żeby zobaczyć, jakie huragany wieją przez łąki w bezwietrzne letnie dni. I dlatego tak atrakcyjne są rosiczki – te nasze, polskie. Taka rosiczka ma pół centymetra w kłębie i mięsiste, choć malutkie liście na krótkich łodygach, układających się tuż przy ziemi. Jak by nie wiało, taka roślina pozostanie wystarczająco nieruchoma.

Na zdjęciu: zeszłoroczna rosiczka, pożerająca zeszłoroczną muszkę. W tym roku też pojedziemy na rosiczkowe wrzosowiska, a jakby ktoś chciał się z nami zabrać, to pojawiło się właśnie wolne miejsce. Zapraszamy.

 

  1. Ewo, ogólnie zgadzam się, ale wybrana przez Ciebie przykładowa rosiczka problemu nie sprawia – na tle innych występujących na torfowisku roślin jest fotograficznie wręcz nieruchoma – nawet przy wietrznej pogodzie. Tak jest przynajmniej na „moim rosiczysku”. Piszę to jako pretekst do zachęcenia do specjalistycznych wypraw na rosiczki. W tym roku niezwykle mokra wiosna sprawiła, że rosiczki obrodziły jak nigdy dotąd (tzn. od czasu, kiedy fotografuję rosiczki na „moim rosiczysku”). Na metrze kwadratowym jest ich kilkanaście a w niektórych miejscach nawet kilkadziesiąt, na około hektarowym torfowisku – niepoliczalne miliony. Taka obfitość tematu przyprawia fotografa o zawrót głowy – co wybrać do skadrowania? Prześlę Ci zarosiczone fragmenty „mojego” torfowiska z życzeniami, żebyście na „Waszym” wrzosowisku zobaczyli to samo. Powodzenia.

  2. hmm…. może pójdę poszukać rosiczek w rezerwacie koło mnie? podobno tam są 🙂 jak nie znajdę (a szanse na znalezienie oceniam jako małe bo szukałabym na ślepo) to przynajmniej miło spędze czas 🙂 o ile komary mnie nie zjedzą …:(

    1. Jeśli w ogóle kiedyś masz je znaleźć, to tego lata. Szukaj na podmokłym terenie. Wyglądają bardziej jak… nietypowy kolor gruntu. Tak są małe. Tekstura z czerwonych i cytrynkowozielonych punktów.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *