Istnieje świat, w którym sekunda to mnóstwo czasu, a trzy sekundy to prawie wieczność. Świat, w którym czas mierzy się w dziesiątych i setnych sekundy, a steruje się nim kursorami z klawiatury, żeby było bardziej precyzyjnie.
To świat montażu filmowego. Statyczne sceny, takie jak zdjęcia wstawione w film z etiopskiej fotowyprawy, trwają trzy sekundy – plus 0,04 czasu na przyciemnienie z dźwiękiem migawki. Większość ujęć filmowych też nie przekracza trzech sekund, a przecież wcale nie wydają się krótkie. Trzeba mieć naprawdę dobry powód, żeby umieszczać w filmie ujęcia dłuższe niż trzysekundowe. Długie strojenie min nie jest dobrym powodem, nawet w wykonaniu słodkiego dzieciaczka.
W sumie nieważne, ile minut czy godzin materiału filmowego się nakręci; ważne jest, ile się w nim znajdzie odrębnych scen, z których da się złożyć historię. Każda z tych scen musi zostać przycięta do około 3 sekund.
Cięcie jest bolesne. Oczywiście, najpierw się nagrywa dłuższe sekwencje, no bo nie wiadomo z góry, które trzy sekundy będą tymi najlepszymi. Ale potem trzeba skracać najbardziej, jak tylko się da. Nikt nie będzie w stanie obejrzeć półminutowych sekwencji bez ziewania i spoglądania na zegarek. Przycinając, nie należy myśleć o zmieszczeniu w filmie wszystkich fajnych kawałków; istotne jest, by obciąć z niego wszystkie kawałki choć trochę mniej fajne. Wyciąć wszystko, co się da. Wszystko, co nie jest konieczne do opowiedzenia historii. A potem zapisać projekt i obejrzeć go sobie po tygodniu, skracając znowu wszystkie ujęcia, przy których wzrok powędrował gdzieś na ścianę – bo to znaczy, że są za długie.
W powyższym filmie z Etiopii są ujęcia dłuższe. Najdłuższe są końcowe napisy – 22 sekundy były konieczne, by przesuwające się litery dało się odczytać. Pozostałe klipy, nawet te „gadane” i „śpiewane”, nigdy nie przekraczają 6 sekund. A na początku przekraczały, oj przekraczały…
Montaż zajął bite dwa tygodnie. Nie z powodu tępych nożyczek do cięcia filmu, tylko dlatego, że staranne dobranie, przycięcie co do ułamka sekundy i ułożenie klipów, a także dopasowanie do nich odpowiednich zdjęć we właściwej kolejności tyle trwało. Powtórzę: nie jest ważne, które kawałki by się chciało pokazać, tylko dobranie ich tak, żeby opowiedziały historię. Pokazane tu obrazki to niekoniecznie najlepsze zdjęcia z Etiopii; to te, które były potrzebne do uzupełnienia materiału filmowego.
I tak, po całym tym cięciu i klejeniu, powstało prawie dziewięć minut filmu. Radzę więc zaopatrzyć się w orzeszki i napoje, bo seans filmowy będzie długi.
Acha: film jest w FullHD. Po uruchomieniu go należy natychmiast włączyć pauzę i poczekać z oglądaniem, aż się cały załaduje. Oglądać radzę na pełnym ekranie, koniecznie z dźwiękiem. Dźwięk jest bardzo znaczący…