Uczyliście się w szkole geografii? Pewnie tak, to przedmiot obowiązkowy. A przydaje się Wam ona w fotograficznym życiu? Ta szkolna niekoniecznie…
Mapki wydobycia boksytów (cokolwiek to jest) i uczenie się na pamięć stolic wszystkich państw świata nieszczególnie wpływa na tworzenie fotografii. Są jednak takie działy geografii, które wpływają (nomen omen) bardzo mocno. I nie wystarczy w nich nauczyć się pewnych rzeczy na pamięć, trzeba je rozumieć. Należy do nich meteorologia oczywiście – tym nikogo chyba nie zaskoczę. Ale sprawdzanie prognozy pod hasłem „czy o świcie będzie padać” to za mało. Mamy szanse na ciekawsze zdjęcia, jeśli nauczymy się przewidywać mgłę i jej poziom, a jeśli na podstawie przewidywanej siły wiatru i wysokości chmur zgadniemy jaka jest szansa na dynamiczne niebo – no, to wygrywamy. Bo wtedy wiemy, że warto się zebrać i pojechać w plener, nawet jeśli chwilowo pogoda nie zachęca do wyściubiania nosa.
Nadmorskie zagadki
Jeszcze wyższą szkołą jazdy jest zgranie pogody z pływami i ukształtowaniem wybrzeża. Pływy to jest w ogóle dość skomplikowana sprawa: zależą od faz Księżyca i przesuwają się czasowo podobnie jak on. W tym samym miejscu wybrzeża różnice między najwyższym a najniższym poziomem morza mogą być bardzo duże albo takie sobie – i jest to zależne od Księżyca, ale niezależne od fal. Które z kolei nie do końca zależą od wiatru na samym wybrzeżu, a bardziej od pogody w miejscu bardziej oddalonym od brzegu, gdzie fale powstają. Istnieją różne tabele pływów, a fakt, że nie wszystkie one są ze sobą zgodne, potwierdza, że nie jest to łatwa sprawa. O czym przekonaliśmy się w praktyce ostatnio na wybrzeżu Zatoki Biskajskiej…
Odpływ swoje, a fale swoje
Są miejsca, które najlepiej się fotografuje przy przypływie oraz takie, gdzie lepiej być w trakcie odpływu. Widoczna wyżej Maska Saurona to plener dość mało wymagający pod tym względem: wody powinno być sporo, ale wysoki przypływ nie jest konieczny. Natomiast prezentowane poniżej Katedry są wymagające wybitnie: żeby je w ogóle zobaczyć, potrzebny jest bardzo niski odpływ i… najlepiej żeby fale były minimalne.
Nad Zatoką Biskajską byliśmy krótko, więc nie mogliśmy czekać tygodniami, aż wiatry i fale zgrają się odpowiednio z pływami. Poszliśmy do Katedr w czasie, który jedna tabela pływów określała jako „tuż przed minimum”, a druga „tuż po”. Czyli powinno być optymalnie, przynajmniej pod względem pływów. Jak widać na zamieszczonym obrazku, po piasku dało się spokojnie chodzić w kaloszach, ale zalania się zdarzały (dlatego kalosze). Katedry to bardzo efektowny ciąg jaskiń i łuków skalnych – na zdjęciu widok z pierwszej, najwyżej położonej jaskini.
Czy ktoś kiedyś twierdził, że Atlantyk jest w styczniu spokojny? No właśnie… nie był, co zresztą dawało bardzo efektowne fotografie w innych miejscach. Tutaj jednak fale stanowiły problem. Po pierwszej jaskini przeszliśmy spokojnie do drugiej, zostawiając ślady na piasku, a w drodze do trzeciej złapała nas fala. Tak trochę złapała, chlapnęła do pół łydki i tyle. Zrozumieliśmy sugestię: cofamy się. Jednak na wysokości drugiej jaskini przyszła następna fala, jeszcze wyższa. Widząc, że nie zdążymy uciec, nie biegliśmy, tylko stanęli mocno na nogach, wbijając statywy w piach jako dodatkowe podpórki. A po chwili mieliśmy w każdym kaloszu po kilogramie piachu plus pewną ilość morskiej wody. Z takim obciążeniem poczłapaliśmy na brzeg. Woleliśmy nie ryzykować zdejmowania butów i wylewania z nich wody w miejscu, gdzie w każdej chwili może przyjść następna fala.
Tego dnia pierwszy raz w życiu wchodziłam do hotelu boso, z butami w ręce. I to od frontu, a nie gdzieś od tyłu, z basenu!
P.S. Zaniepokojonych uspokajam: sprzęt fotograficzny nie został przy tej przygodzie zamoczony, oprócz statywów, którym to nie pierwszyzna.