Ostatnia zadyma wokół ACTA to wtórny efekt dwóch zjawisk. Pierwsze jest istotne dla wszystkich, drugie tylko dla osób kreatywnych i myślących, więc o pierwszym krótko, a o drugim – więcej.
Zaufanie do władz w szczególności, a do partii politycznych i polityków w ogólności, jest pod psem i to niskopiennym, więc nic dziwnego, że wprowadzenie jakichś niejasnych przepisów po długich i tajnych negocjacjach zostało przyjęte gromkim: „Acha, wreszcie przyłapaliśmy władze na kantowaniu!”. Na powszechne przekonanie, że władze kantują, te i wszystkie poprzednie władze solidnie sobie zapracowały, ale rzadko kiedy dały się złapać za rękę. Nawet jeśli – jak twierdzi zaprzyjaźniony bloger – mało kto z protestujących rozumie, o co chodzi z ACTA, to wszyscy są przekonani, że jest w tym jakiś szwindel. Problem w tym, że to nie szwindel (w sensie złamania reguł gry), tylko właśnie tak wygląda ta gra. Przepisy są stanowione nie dla dobra społeczności, nie dla realizacji potrzeb i zabezpieczenia interesów tejże społeczności (czy będą to obywatele Polski, UE czy USA), ale na zamówienie pewnych grup interesów. A od pewnego czasu tymi grupami interesów nie jest ogół obywateli ani nawet jakieś ich grupy, tylko koncerny. Pewną nowością jest, że siłą sprawczą (czy to tworzenia prawa, czy inicjowania różnych działań) przestają być struktury państwowe, bo przekazują one swoje uprawnienia prywatnym firmom – vide: rezygnacja z monopolu na przemoc na rzecz firm typu Blackwater itp. (tutaj, tutaj, tutaj i w setkach innych źródeł). Właściwie w najbliższych wyborach powinniśmy do wyboru mieć nie kandydatów partyjnych, tylko różne lobby przemysłowo-finansowe. Oczywiście, nie będziemy skreślać na kartach do głosowania żadnych lobby, bo po pierwsze – pozory są ważne, a po drugie – akurat przemysłowo-finansowe grupy nacisku naszych głosów nie potrzebują. Temat jest ciekawy i można go ciągnąć długo, ale miało być krótko, więc o tym starczy.
Druga, wiążąca się z pierwszą kwestia, to pytanie: komu służą prawa autorskie w dzisiejszej postaci oraz w postaci, która jest promowana przez różne grupy nacisku? Oficjalnie: służą twórcom, którzy dzięki temu mają swobodę tworzenia i gwarancję, że za swoją pracę dostaną wynagrodzenie. Jest to prawda połowiczna. Owszem, temu służyły prawa autorskie w momencie powstania i przez pewien czas późnej. Nawiasem – pierwotnie służyły temu, żeby chronić interesy twórcy przed wydawcą, a nie przed odbiorcą! Zaostrzanie jednak tych praw, a zwłaszcza ograniczanie prawa do kreatywnego naśladownictwa, zapożyczania, cytowania – działa przeciwko twórcom, a na rzecz koncernów, które dzięki temu mogą zagwarantować sobie monopol na pewne motywy i pomysły (z patentami technicznymi nie mający nic wspólnego).
Kultura rozwija się przez twórcze naśladownictwo. Ktoś się czymś inspiruje, ale ma pomysł, że zrobi to trochę inaczej, albo zupełnie inaczej, albo w ten sam sposób, ale na innym motywie. I w ten sposób powstają dzieła nowe, oryginalne. Właśnie przez twórcze zapożyczenie. Nie ma innej drogi do nowych dzieł. Nie przypadkiem studenci wszelkich akademii artystycznych mają poznać jak najwięcej z dorobku historycznego oraz współczesnych prac – czyli chodzić do muzeów i galerii sztuki. Chodzić, oglądać i się inspirować. Nie po to, żeby wiernie powtarzać, ale żeby powtarzać twórczo.
Zakazy tworzenia utworów podobnych (jak relacjonuje Darek tutaj i tutaj) nie służą twórcom, a są tylko odpryskiem dążeń koncernów, żeby zastrzec na wyłączność dla siebie jak największe obszary kultury. Zastrzec, w celu pobierania za to pieniędzy, reglamentowania prawa do tworzenia na tym obszarze do „korporacyjnych artystów” itp.
Artystom nie służy też wcale inna tendencja w modyfikacji przepisów – wydłużanie ochrony utworów po śmierci twórcy. Oryginalnie było to 25 lat, później zmieniono na 50, a ostatnio na 70 lat. To wszystko w trosce o dochody i spokój ducha artysty? Bo niby 25 lat tantiem pośmiertnych nie dawało dostatecznych dochodów, by twórca mógł tworzyć w spokoju? Komu to służy? Zgadnijcie. Przy okazji też przedłużono do 70 lat ochronę programów komputerowych, więc w tej chwili piractwem jest posiadanie kodu z Eniaca. Serio, serio.
Zainteresowanym kwestią, komu zależy na rozwoju kultury, a kto jej szkodzi (surprise, surprise – wcale nie pirat), polecam książkę Lawrence Lessiga „Wolna kultura” – można ją pobrać za darmo i w pełni legalnie stąd. Ostrzegam, że oponentów będę przepytywał z „Wolnej kultury”! 🙂 Dla dociekliwych – późniejsze (i jedną wcześniejszą) książki Lessiga można pobrać (w oryginale – po angielsku) – stąd. Polecam!
Zdjęcie powyżej przedstawia tę samą latarnię morską w Chanii na Krecie, którą można zobaczyć u Darka. Ani Darek, ani ja nie byliśmy pierwszymi, którzy ją fotografowali… My się procesować nie będziemy, ale jak tak dalej pójdzie, to Wy takich zdjęć nie będziecie mogli zrobić.
PS. Na podobny temat pisałem nie tak dawno we „Własność przez zasiedzenie”.