Dzisiaj jedziemy do Gori, miejsca młodości Stalina, ale ta notka poświęcona będzie ciekawszemu wkładowi Gruzji do dziedzictwa ludzkości. Świat byłby mniej przyjemnym miejscem bez gruzińskiej kuchni. Spotkanie z kaukaską gastronomią to jakby marokańska niespodzianka na odwrót – w Magrebie byliśmy rozczarowani bardzo oszczędnym użyciem przypraw, tutaj przypraw nie brakuje, potrawy są często pikantne (choć wypalenie kubków smakowych przeważnie nie grozi), a zawsze aromatyczne i wyraziste.
My od paru dni nie możemy przeżyć dnia bez chaczapuri (wskazówka mnemotechniczna: Chaczaturian): pizzopodobnego placka z warstwą słonego sera w środku. Dzisiaj do chaczapuri dorzuciliśmy adżapsandali (kod: sandały): podsmażone i uduszone warzywa w sosie własnym, aromatycznie przyprawione. Jakie warzywa? Chyba wszystkie.
Dzisiaj w Zugdidi część fotowyprawy odkryła djaroni (kojarzyć przez: tiara): rodzaj zapiekanki z mięsa, pomidorów, sera i jeszcze paru innych dobrych rzeczy.
Nieustającym przebojem wśród fotowyprawowiczów są khinkali (nazwa kodowa: kinkiet) czyli duże pierogi z mięsem i rosołem w środku. Pierogi podczas lepienia mają uformowany uchwyt – coś jakby nóżka odwróconego grzyba – który służy do przytrzymania khinkali, gdy przy pierwszym kęsie wypija się ze środka rosół. Smacznego!
Na obrazku góra Uszba z wczorajszej wieczornej sesji. Jej nazwę tłumaczy się jako „Straszna Góra” i w zgodnej opinii miejscowych nigdy nie widać jej szczytu. Nam, jak widać, pokazała się bardzo ładnie.
No to do naszego następnego spotkania z internetem!