Różne aparaty, te same parametry przysłony, czasu naświetlania i czułości ISO – otrzymamy zdjęcia o tej samej jasności, prawda? Przeważnie tak, ale w pewnych ekstremalnych sytuacjach – niekoniecznie. Fotografowanie nocnego nieba to właśnie taka szczególna sytuacja, gdy żelazne reguły fotografii biorą w łeb. Co gorsza, to także sytuacja, gdy wszyscy robią to samo i uzyskują różne efekty.
Noc w Namibii
Fotografie tutaj pochodzą z sesji, jaką zrobiliśmy podczas fotowyprawy do Namibii. Dość spora wysokość nad poziomem morza płaskowyżu, na którym wznosi się góra Spitzkoppe i suche powietrze dają spore szanse na dużą przejrzystość powietrza nocą, a tym samym – dobre warunki do fotografowania gwiazd. Na fotowyprawach fotografujemy gwiazdy, gdzie tylko się da, więc skorzystaliśmy z tego, że nasz camp był praktycznie u stóp potężnego łuku skalnego.
Taka sytuacja: kilka osób z różnymi aparatami i statywami, fotografujemy gwiazdy ekspozycjami trwającymi po 30 sekund, więc żeby uniknąć sytuacji, że jeden naświetla, a drugi właśnie zmienia pozycję i świeci sobie latarką – fotografowaliśmy wszyscy razem na sygnał. No i dla uproszczenia do tych 30 sekund naświetlania wszyscy ustawili te same wartości przysłony i czułości ISO. W efekcie wszyscy powinni uzyskać zdjęcia o tej samej jasności, prawda? Prawda. Tylko że zdjęcia miały różną jasność.
Ekwiwalent ekspozycji czyli wszystkie aparaty są równe
Dlaczego zdjęcia wykonane różnymi aparatami, ale o tak samo ustawionych parametrach przysłony, czasu naświetlania i czułości matrycy, powinny dać zdjęcia o tej samej jasności? To podstawy techniki fotograficznej – jednolite standardy mówiące, że dla sceny o jasności 3 EV poprawną ekspozycję otrzyma się ustawiając przysłonę f/4, ISO 100 i naświetlając przez 2 sekundy. I niezależnie od tego, czy producentem aparatu będzie Canon, Sony, Fuji czy Nikon, a obiektywu – Sigma, Tokina, Tamron czy któraś z wcześniejszych firm, te same parametry przy fotografowaniu tak samo jasnej sceny powinny dać takie same efekty jeśli chodzi o jasność zdjęcia. Na tych prawidłach opierają się np. producenci światłomierzy – nieważne, czym mierzymy i w jakim aparacie wprowadzamy zmierzone parametry, rezultat powinien być poprawny.
Jasne, jest mały druczek, bo wartość przysłony F jest teoretyczna i wynika ze zmierzenia relacji otworu przysłony do ogniskowej obiektywu, a faktyczną transmisję światła mierzy się i określa wartością T, podawaną zamiast F na obiektywach przeznaczonych do filmowania. Niemniej te odchylenia nie są duże i w praktyce łatwiej je zmierzyć niż zauważyć gołym okiem.
Stojąc pod kamiennym łukiem
No to staliśmy w Namibii pod łukiem skalnym przy Spitzkoppe, robiliśmy takie same zdjęcia na „trzy, cztery” i jeden uczestnik fotowyprawy miał bardzo jasne kadry, z jaskrawym morzem gwiazd i wyraźnie widoczną fakturą i kolorem skały, inny – praktycznie czarny kadr, na którym ledwo kilka gwiazd było widać. Były też sytuacje pośrednie – gwiazdy nieźle, ale skały prawie sylwetkowo.
Jeszcze ciekawiej się zrobiło przy malowaniu skał światłem. Znowu – wszyscy obok siebie, te same parametry ekspozycji i po paru machnięciach latarki na skale – jeden ma prześwietlony kamienny łuk, a drugiemu nadal za ciemno. W efekcie trzeba było podzielić się na dwie podgrupy – dla jednej malowanie światłem było krótkie i szybkie, druga grupa potrzebowała dłuższych i wolniejszych pociągnięć „świetlnego pędzla”. Skąd te różnice?
Nie wszystkie aparaty są równe
Jak zapewne łatwo się domyślić, o różnicach decydowały matryce aparatów. Nowsze pełnoklatkowe dawały w tych warunkach znacznie jaśniejsze zdjęcia niż sensory o mniejszych rozmiarach i starsze technologicznie. W najgorszej sytuacji była użytkowniczka Olympusa – i rozmiar matrycy najmniejszy, i technologia już mocno w tyle za tym, co można znaleźć w Nikonie D850 czy Sony A7 III.
Przeważnie użyty sprzęt nie ma dużego znaczenia i po fotografii trudno zgadnąć, czym została zrobiona. W skrajnych, ekstremalnych sytuacjach, a do takich należy fotografowanie gwiazd, lepszy aparat daje spore fory.
Koniec ekwiwalentu ekspozycji?
Mimo wszystko takich różnic nie powinno być, bo przecież po to są te wartości przysłony, ISO i EV, żeby wszystko było ujednolicone, a efekty – powtarzalne i przewidywalne. Czy ekwiwalent ekspozycji istnieje? Przeważnie tak, ale w pewnych specyficznych sytuacjach…
Gdy robimy zdjęcia w „normalnych” warunkach – czyli w dzień, przy niskich lub średnich wartościach ISO, rezultaty uzyskiwane z różnych aparatów będą bardzo zbliżone. Przy wysokich wartościach ISO zaczną się pojawiać różnice, a naprawdę spore zrobią się one jeśli do takiej wysokiej czułość matrycy (dwie fotografie tutaj były zrobione na ISO 3200, a jedna na ISO 6400) doda się jeszcze długi czas naświetlania – na powyższych przykładach po 30 sekund. Wygląda na to, że matryce aparatów są wyskalowane dla krótkich ekspozycji, a przy długich naświetlaniach ich wrażliwość na światło się zmniejsza – ale zmniejsza się różnie, dla różnych modeli. Więc o ile w środku dnia ISO 100 to ISO 100, przysłona f/8 to f/8, a czas 1/200 sekundy to 1/200, o tyle na nocnej sesji z gwiazdami, gdy potrzeba podnieść ISO i wydłużyć naświetlanie – może być bardzo różnie.
PS. Owszem, potwierdzam plotki, że szykujemy fotowyprawę do Namibii, będzie więc okazja sprawdzić, co mój aparat pokaże w nocy pod skalnym łukiem Spitzkoppe. 🙂