Islandia – w krainie ognia i lodu 2018

Krafla we mgle, Islandia fotowyprawa

Zapraszamy do lektury relacji z fotowyprawy na Islandię, jaką prowadziliśmy w 2018 roku. Wrażenia były spisywane na żywo, w trakcie trwania fotowyprawy, a więcej fotografii z tej i poprzednich edycji naszych warsztatów fotograficznych na Islandii można znaleźć w naszej galerii:

https://www.ewaipiotr.pl/portfolio-4/islandia-3/

Islandia: gorące powitanie
pole geotermalne, latarnia morska, Islandia, fotowyprawa

Tegoroczna fotowyprawa na Islandię zaczęła się wyjątkowo długą podróżą – przedłużoną o 2 godziny siedzenia w samolocie, który w tym czasie był naprawiany. Naprawiony został skutecznie, a my zaliczyliśmy nie tylko kolejny start z Warszawy, ale też kolejne udane lądowanie w Keflaviku. Opóźnienie sprawiło, że wylądowaliśmy dobrze po godzinie 2 nad ranem czasu miejscowego (czyli po 4 czasu polskiego) – w sam raz na spektakularny wschód słońca z udziałem chmur soczewkowych. Część uczestników fotowyprawy pierwszą sesję urządziła pod bramą lotniska.

Po paru godzinach snu ruszyliśmy w trasę – na początek dwie główne atrakcje okolic Reykjaviku, a także mało znana perełka. Pierwsza z tych atrakcji to gejzer Strokkur, w regularnych, kilkuminutowych odstępach oferujący gorącą kąpiel widzom, którzy ustawią się z jego niewłaściwej strony. Druga atrakcja to „złoty wodospad” – Gulfoss, który dzięki słonecznej pogodzie nie tylko był złoty, ale nawet tęczowy, a tęcze można było fotografować nad wodospadem i na obu jego brzegach – w zależności od ustawienia fotografującego. Nieznaną perełkę macie u góry. To nie jest szykujący się do erupcji wulkan, nawet jeśli tak wygląda, ale prawie bezludne pole geotermalne na półwyspie Reykjaness.

Dolne zdjęcie to Strokkur – nie tyle sam gejzer, co fragment otaczającej go płyty skalnej. Samego Strokkura w różnych fazach erupcji, a także Gulfossa możecie obejrzeć w naszej islandzkiej galerii. Tym razem postaramy się pokazać nieco mniej znane i mniej oczywiste zakamarki Islandii, choć trasa fotowyprawy jest ta sama, co w poprzednich latach.

Długi islandzki dzień

wodospad Gljufrabui, ukryty wodospad, Islandia

Kiedyś drugi dzień fotowyprawy na Islandię był prosty: jeden wodospad, drugi wodospad, klif z maskonurami i spać! A później ten dzień zaczęliśmy ulepszać i poszerzać, aż zrobił się tak długi, że tylko krótka islandzka noc pozwala zmieścić te wszystkie atrakcje w jednym dniu.

Najpierw do sesji przy sławnym wodospadzie Seljalandsfoss dodaliśmy trochę czasu na ukryty w skale, ale leżący całkiem niedaleko wodospad Gljufrabui. Kilka minut spacerkiem, trochę się wydłuży sesję, w czym problem?

Kolumny Reynisdrangar, długa ekspozycja, Islandia, fotowyprawa

Później zauważyliśmy, że skoro z klifów Dyrholaey zjeżdżamy na chwilę do miejscowości Vik, to czemu by nie wpaść na chwilę na piękną czarną plażę Reynisfjara, przed którą wznoszą się bazaltowe skały Reynisdrangar. Islandczycy twierdzą, że to skamieniałe trolle – a nie należy lekceważyć opinii Islandczyków ani na temat elfów, ani trolli. Sesja na Reynisfjara nie może być krótka, bo plaża duża, a piasek grząski, ale z pewnością warta poświęconego czasu.

A w zeszłym roku odkryliśmy koło popularnego wodospadu Skogafoss wodospad zupełnie nieznany – Kvernufoss. Położony w dolinie, przez którą wije się strumień, jest jednym z tych wodospadów, za którego kaskadą można przejść – tylko w przeciwieństwie do Seljalandsfossa, tutaj można być jedyną osobą stojącą za kurtyną wody.

Wodospad Kvernufoss, Islandia, warsztaty fotograficzne

I w ten sposób z dwóch wodospadów i klifu z maskonurami, zrobiły się cztery wodospady, klif, maskonury, plaża i trolle. Wszystkiego przybyło, tylko dzień zrobił się strasznie krótki.

W ramach prezentowania mniej znanej Islandii, tym razem wodospady Kvernufoss (na dole), Gljufrabui (u góry), także bazaltowego trolla Reynisdrangar (wiadomo gdzie). A wodospady Skogafoss i Seljalandsfoss, klify Dyrholaey oraz maskonury można obejrzeć w galerii z poprzednich lat.

Najcieplejszy z najzimniejszych

Niezależnie od pogody, najzimniejszym dniem na fotowyprawie na Islandię jest ten, gdy fotografujemy lodowiec i zatokę Jokulsarlon. Tony lodu działają jak wielka, otwarta zamrażarka – nawet gdy świeci słońce, powietrze wokół brył lodu zmienia się w zamarzniętą mgiełkę. Tym razem ten najzimniejszy dzień był prawie że ciepły.

Dzień przed sesją przy Lodowcowej Zatoce zawsze ostrzegamy, żeby się ciepło ubrać, nawet jeśli dzień zapowiada się ciepły i pogodny. Pamiętam jedną z fotowypraw, gdy uczestnicy robili sobie przerwy, aby na kilka minut wrócić do autobusu i się zagrzać. Tym razem z jakiegoś powodu okolice Jokulsarlon okazały się wyjątkowo ciepłe. Ciepłe w porównaniu – bo jednak bielizna termiczna i polary się przydały, ale też w zupełności wystarczyły. Chyba pierwszy raz fotografowałem tam przez kilka godzin obywając się bez rękawic.

W samej zatoce brył lodu było wyjątkowo dużo, za to na plaży było ich wyjątkowo mało. Niewiele latało też rybitw, za to w okolicy parkingu łaziły gęsi bernikle, a w trakcie spaceru po okolicy dwoje uczestników sfotografowało młode lisy polarne. Średnia liczby zwierząt i ilości lodu się zgadzała, choć proporcje były inne niż w poprzednich latach.

U góry rozpływająca się góra lodowa w wodach Jokulsarlon, poniżej właściwy i zalecany strój na zwiedzanie Lodowcowej Zatoki – sami widzicie, że nie mogło być zimno.

Gdy nie ma pogody

Nawet na Islandii nie zawsze świeci słońce – kto by pomyślał? 😉 Dzisiejszy dzień był mocno pochmurny, czasem trochę padało, niekiedy nawet bardziej niż trochę. Co wówczas robić? Fotografować, oczywiście!

Zaczęliśmy dzień od… śniadania oczywiście. Później był lekki spacerek do kolorowego kanionu Hvannagil, liczne przerwy na fotografowanie strumieni, fantastycznych porostów na kamieniach, kolorowych skał w kanionie i korycie wypływającej z niego rzeki. I już 5 godzin i 12 kilometrów później wsiedliśmy w czekający na nas autobus, by wrócić na obiad i chwilę relaksu.

Na wieczór zaplanowana była sesja przy słynnej plaży u stóp góry Vestrahorn. Przed wyruszeniem w drogę zaczęło solidnie padać, ale na Islandii to nie jest powód, by rezygnować z pleneru. Po pierwsze, to, że pada teraz, nie znaczy, że będzie padało, gdy dojedziemy na miejsce. Po drugie – deszcz tutaj, wcale nie oznacza, że kilkanaście kilometrów dalej też pada, zwłaszcza że po drodze tunelem przejeżdżamy pod górą. I faktycznie, szczyt Vestrahorn skryty był w chmurach, ale deszczu nie było – prawie do końca sesji.

Nie było też słońca, a liczyliśmy na taki fantastyczny zachód, jaki trafił się nam rok wcześniej. Zachodu nie było, było za to dużo chmur, wiatru, czarnego piasku, a także pojedyncze kępy traw. Były też korzenie traw, wyglądające jak pajęczyna kuzynki Szeloby. To z pewnością nie była urocza i kolorowa Islandia.

U góry korzenie traw na czarnym wulkanicznym piasku, w środku plaża i kryjący się w chmurach Vestrahorn, a na dole także Vestrahorn, tylko z innej strony (to ta najdalsza góra), a na pierwszym planie warkocze rzeki Jokulsa i Loni. Kolorowa wersja tej części Islandii – Vestrahorn przy pięknym zachodzie słońca i wszystkie barwy Hvannagil – w naszej galerii z poprzednich lat.

Planeta Islandia

Na Islandii wystarczy kilka godzin podróży, by znaleźć się w innym świecie. Wprost z zielonych wybrzeży południowej części wyspy przenieśliśmy się w scenerię świetnie nadającą się na filmy o innych planetach.

Na Islandię można narzekać z różnych powodów, ale z pewnością trudno tej wyspie zarzucić monotonię. Co krok wodospady, każdy inny, a wiele z nich nie ma nawet nazwy, choć w innych regionach świata byłyby atrakcjami turystycznymi pierwszej wody. Wokół szczytów na południowym wybrzeżu nieustannie kłębią się chmury, co chwila tworząc zupełnie inne konfiguracje. Jeśli mamy już dość szczytów, wodospadów, zielonych stoków i kamiennych formacji i odwracamy głowę w drugą stronę, podziwiamy fiordy i stada ptaków. A gdy z wybrzeża wjedziemy do interioru wyspy, to trafiamy na krajobrazy jak z filmów science fiction.

Wszystkie zdjęcia pochodzą z jednego, dzisiejszego (a właściwie to już wczorajszego) dnia. Na górze krzesełko gdzieś na środku równiny zasypanej kiedyś przez wulkaniczny żużel. Wyżej wodospad Dettifoss we mgle, a na dole poranek przy Eystrahorn.

Krzesełko jest dowodem, że z infrastrukturą turystyczną na Islandii nie jest źle, a nawet coraz lepiej. W jakim innym miejscu, w środku zupełnego pustkowia, walczący o życie turysta mógłby liczyć na takie wsparcie?

Co jeść na Islandii

pole lawowe, Krafla, mgła, Islandia, ścieżka, wędrowiec, co jeść na Islandii

Islandia nie należy do krajów będących celem pielgrzymek miłośników sztuki kulinarnej. Jednak aby fotografować i przeżyć, trzeba się też odżywiać, pojawia się więc pytanie: co jeść na Islandii?

Islandzkie smakołyki

Islandia ma swoje kulinarne specjalności i mówią one sporo na temat możliwości gastronomicznych tego regionu. W menu mieszkańców tradycyjnie dominują potrawy z ryb i owiec. Są jednak też lokalne specjalności – np. hákarl, czyli zakopany na 3 miesiące w ziemi rekin polarny, później suszony przez następne 2 miesiące i podawany świeżo po wysuszeniu. Pewnym usprawiedliwieniem takiej metody przyrządzania tej ryby jest fakt, że rekin polarny zawiera toksyny, które neutralizują się w procesie, hm, fermentacji hákarla.

W konsumpcji tradycyjnego rekina po islandzku zdecydowanie pomaga lokalna wódka z kminkiem o nazwie brennivin.

W sklepach można spotkać też mniej wyrafinowane potrawy z ryb – powszechnie dostępne są paczki z suszonymi kawałkami ryb, które je się jak chipsy. Tylko dłużej, dużo dłużej.

Na obiad do restauracji

Najprostsze metody rozwiązania problemu głodu, czyli udanie się najbliższej restauracji lub baru, świetnie sprawdza się we Włoszech, ale znacznie gorzej na Islandii. Po pierwsze dlatego, że ta najbliższa restauracja może być oddalona o kilkadziesiąt kilometrów. Większość infrastruktury gastronomicznej znajduje się w okolicy Reykjaviku, a we wschodniej czy północnej części wyspy o lokale gastronomiczne trudno. Nawet gdy jednak jakiś się znajdzie, ceny potrafią ściąć z nóg lepiej niż tygodniowa głodówka. Dodajmy do tego, że bardzo często owe restauracje serwują faktycznie dania fastfoodowe.

Owszem, zdarza się możliwość kupienia, nawet w kawiarniach, lokalnej zupy – zwykle warzywnej lub przypominającej gulasz z owcy. Cena miski zupy to ok. 2000 koron (czyli mniej więcej 60 zł), ale przeważnie dolewki są gratis.

pole lawy, Krafla, Islandia, mgła, wulkan

Wałówka z Polski

Może się wydawać, że w obliczu powyższego, jeśli chce się jeść na Islandii, trzeba sobie to jedzenie przywieźć. Nie jest jednak tak źle. Przywożenie ze sobą żywności na cały pobyt jest nie tylko zbędne, ale też nieco utrudnione. Oficjalnie można wwieźć na Islandię kilogram żywności. Ponadto, jeśli przylatujemy samolotem, musimy się liczyć z limitem wagowym bagażu – przeważnie do 20 kilogramów (a przecież w bagażu musi być miejsce na odzież niezbędną do przeżycia dynamicznej islandzkiej pogody).

Można przywieźć trochę suszonych wędlin (np. kabanosów) i jakieś przekąski na drogę, ale większość produktów żywnościowych bez problemów kupimy w miejscowych sklepach. Co istotne – w cenie niewiele wyższej niż w Polsce. Istotne jest, gdzie się kupuje. Lokalne sklepiki potrafią być drogie, natomiast sieci supermarketów Netto i Bonus pozwolą sporo zaoszczędzić. Z tych dwóch lepiej zaopatrzone są sklepy Netto. Mapka sklepów Bonus tutaj, a lista marketów Netto – tutaj.

Lista zakupów

Największym wyzwaniem jest kupienie normalnego chleba – znaczy, nie sprawiającego wrażenia zrobionego z waty. Taki chleb występuje, ale czasem trzeba się go naszukać. Uwaga też na lokalną specjalność, czyli rúgbrauð – tzw. chleb gejzerowy. Tradycyjnie był wypiekany w okolicach gorących źródeł, a pieczenie polegało na zakopaniu go na dobę w ziemi. Ze względu na to temperatura pieczenia nie przekracza 100 stopni Celsjusza, a rúgbrauð jest słodkawy i przypomina konsystencją pumpernikiel.

Masło występuje w wersji solonej (saltað) i niesolonej (osaltað). Mleko w kartonach przeważnie jest niepasteryzowane (chyba że ma wyraźnie napisane UHT). Najlepszą islandzką specjalnością jest skyr, czyli coś między jogurtem a serkiem homogenizowanym. My najbardziej lubimy skyr firmy Isey – występuje w różnych wersjach smakowych, a do każdego pudełka dołączona jest składana łyżeczka. To świetna przekąska na koniec parogodzinnego pleneru. Skyr trzeba koniecznie jeść na Islandii, bo to co pod tą nazwą pojawia się w Polsce, to nędzne podróbki.

Wiele produktów jest opisanych zrozumiale nawet dla osób nie znających języka, np. widywaliśmy białe torebki, na których jedynym napisem był: „Kasza gryczana”, a także paczki zatytułowane „Kiełbasa zwyczajna”. Nie mam pojęcia, jak sobie z takimi zagadkami lingwistycznymi radzą Islandczycy. 🙂

Przykładowe ceny żywności na Islandii

Poniżej ceny wybranych produktów w sklepach Netto. W innych, zwłaszcza małych sklepach, ceny mogą być nawet dwu-, trzykrotnie wyższe. Pierwsza cena w koronach islandzkich, następna w przeliczeniu na złotówki po kursie 100 ISK = 3,5 PLN.

chleb 0,3 kg – 450-620 ISK – 15-21 PLN

0,5 L sosu pomidorowego – 400-480 ISK – 14-17 PLN

0,5 kg makaronu – 200 ISK – 7 PLN

1,5 L soku pomarańczowego – 300 ISK – 10 PLN

Skyr Isey 170g – 170 ISK – 6 PLN

0,5 L jogurtu – 265 ISK – 9 PLN

ser camembert 150g – 520 ISK – 18 PLN

puszka tuńczyka  – 300 ISK – 10 PLN

szynka 70g – 400 ISK – 14 PLN

1 kg bananów – 230 ISK – 8 PLN

 

Hverarond, pole geotermalne, wyziewy, Islandia,

Co jeść na Islandii – wersja dla leniwych

Szybki obiad bazujący na łatwo dostępnych w Netto czy Bonusie produktach to makaron, puszka tuńczyka i słoik sosu pomidorowego. To akurat zestaw na dwie osoby i nasze ulubione menu na islandzkie fotowyprawy. 🙂 W sklepach są też gotowe zestawy do podgrzania: pizza, ziemniaki z mięsem i warzywami, a także oczywiście gotowe zupy do zalania.

Jeśli ktoś jednak nie ma zaufania do miejscowych wyrobów lub chce obiadu wymagającego minimum wysiłku, to zostaje mu jeszcze przywiezienie ze sobą obiadów liofilizowanych – np. pakietów polskiej firmy Lyofood. Liofilizowane obiady są lekkie – w dozwolonym kilogramie zmieścimy z sześć posiłków. Wariant z zamianą pakietów liofilizowanych na racje żywności wojskowej będzie cięższy.

Jeść na Islandii aby przeżyć

Islandia jest droga, ale przy odrobinie zapobiegliwości można wyżywić się za podobną kwotę, co w Polsce. Nas żywienie się przez 11 dni kosztuje 800-1000 zł na dwie osoby – bez szaleństw, ale do syta. Wahania cenowe są zależne od tego, jak często nie uda nam się powstrzymać, żeby pójść na kawę z ciastkiem. 🙂

Są kraje, gdzie lokalna kuchnia jest jednym z celów podróży. Z pewnością do tych krajów nie zalicza się Islandia. Tutaj po prostu trzeba jeść, aby przeżyć i mieć siłę na noszenie aparatu i statywu.

Dwa górne zdjęcia z pola lawowego Krafla, gdzie tym razem mieliśmy najlepszą fotograficznie pogodę. Z naciskiem na „fotograficznie”, bo mgła i okazjonalna mżawka nie były szczególnie przyjemne, za to w końcu pozwoliły wyodrębnić plany, uprzestrzennić bryły lawy i nadać klimat, o którym nie ma co marzyć przy słońcu i błękitnym niebie. Na dole oddech Islandii – wyziewy na polach geotermalnych Hverarond. Na każdym z trzech zdjęć jest jedna osoba – znaleźliście wszystkie? 🙂 Więcej zdjęć z tych miejsc w naszej islandzkiej galerii.

 

Jak tu przeżyć

Poprzednio pisałem, co na Islandii jeść, ale równie istotną kwestią jest: gdzie spać? Całkiem popularna, aczkolwiek hardkorowa wersja to spanie pod namiotem. My preferujemy nieco inne warunki.

Namiot dla każdego

Prawdopodobnie zawsze dostępną, a z pewnością najtańszą opcją spania na Islandii jest namiot. Pól namiotowych jest sporo i nawet widać na nich dużo namiotów. Przy polach są łazienki, jest też często jakaś forma kuchni – choć nie zawsze jest to budynek, a czasem tylko namiot. Na te namioty bardzo narzekali napotkani rowerzyści, którzy starają się rozgrzać przed wejściem do namiotu przez siedzenie w kuchni. W kuchni, która jest w budynku, rozgrzać się można, w kuchni-namiocie – nie za bardzo. A w namiocie, po całym dniu jazdy rowerem, czasem w deszczu, a często na wietrze, rozgrzać się, jak przekonywali rowerzyści, trudno.

Hotele dla zdecydowanych

Hotele oczywiście na Islandii są, choć nie wszędzie. Najwięcej ich jest w okolicach Reykjaviku, a im dalej od stolicy, tym więcej obszarów, gdzie w zasięgu kilkugodzinnej jazdy samochodem nie ma żadnego hotelu. Dostępność to jedna sprawa, a drugą jest cena. 1000-1200 zł za noc to niskie stany średnie – są też hotele kilkukrotnie droższe.

Schroniska turystyczne i kwatery prywatne

My podczas fotowypraw korzystamy z wersji pośredniej – schronisk turystycznych i kwater prywatnych. Jest w nich ciepło, do dyspozycji są łóżka, w tym samym budynku są łazienki, toalety i dobrze wyposażone kuchnie, a ceny znacznie niższe niż hotelowe. Standard też jest niższy niż hotelowy, bo pokoje przeważnie 3-4-osobowe, a śniadanie trzeba robić sobie samemu. Schroniska turystyczne przeważnie są przy polach namiotowych – tyle że miejsc pod namioty jest mnóstwo, a łóżek w schroniskach niewiele.

Poniżej powrót części grupy z fotografowania fok na plaży na nasz ulubiony nocleg – w domku obok „Pijącego Łosia”.

Powyżej nieco zdjęć dzikiej Islandii – konie islandzkie wyposażone w unikatowy „piąty bieg” (tölt), rycyk, foka pospolita i nur lodowiec z młodym.

 

Islandia nieznana

Oprócz kilkunastu ikonicznych scenerii na Islandii jest mnóstwo pięknych miejsc, które pozostają nieznane bo… wszyscy koncentrują się na tych kilkunastu najbardziej znanych. Większość Islandii pozostaje nieodkryta, choć co roku przewijają się przez nią setki tysięcy ludzi.

Gejzer Strokkur, wodospady Seljalandsfoss, Skogafoss, Dettifoss, góra Kirkjufell i garść innych lokacji – imponujących, pięknych, z potencjałem fotograficznym. Ale obok nich mnóstwo miejsc nie mniej interesujących, stwarzających okazje do ciekawych ujęć. I szkoda, że mało kto o nich wie.

Biję się w piersi, też nie jestem bez winy. Więc choć i tym razem na fotowyprawie były sesje przy Gulfossie czy Godafossie, strzelał Strokkur, a zaraz idziemy na wieczorny plener pod Kirkjufellem, to w relacjach z tegorocznej fotowyprawy staram się pokazać mniej znaną Islandię. Mniej znaną, ale nadal pełną fantastycznych pejzaży – choć czasem te pejzaże mieszczą się na małym kamieniu. A jeśli jednak chcecie oglądać te najsłynniejsze miejsca, zerknijcie do naszej galerii z Islandii z fotografiami z poprzednich lat.

Nie tylko epickie przestrzenie

Islandia robi wrażenie swoim ogromem. Z krawędzi wodospadów, szczytów klifów czy na wulkanicznych równinach widać imponującą rozległość krajobrazów, łatwo więc pominąć te mniejsze przestrzenie, nie mniej urodziwe, ale ograniczone do powierzchni kamienia, kępy mchów i porostów czy małego strumienia. Wyglądając tego, co wielkie, łatwo przegapić to, co piękne, choć małe.

Obejrzyj się za siebie

Słynne miejscówki mają swoich sąsiadów – scenerie nie mniej interesujące, nawet jeśli mniej oczywiste. Często wystarczy się obrócić plecami do znanego miejsca, by mieć przed sobą następny temat do zdjęć. Wystarczy się odwrócić od sławnego wodospadu Dettifoss, by mieć przed sobą księżycowy kanion rzeki Jokulsa. Wystarczy się odwrócić od nie mniej znanego „Pijącego Łosia”, by mieć przed oczami taki fiord, jak na górze wpisu. Wystarczy zatrzymać się przy opuszczonej farmie, by mieć taką piękną fakturę z rdzy i blachy falistej jak powyżej.

Selvallafoss, wodospad, Islandia, fotowyprawa

Perły czekają, by je znaleźć

Wystarczy zatrzymać się przy drodze w miejscu, gdzie nikt się nie zatrzymuje. Tak kiedyś znaleźliśmy wodospad Selvallafoss. Trzy kaskady (za górną można wejść), kilka głazów, jezioro u stóp – jest co fotografować. I prawie można mieć pewność, że to miejsce będzie się miało dla siebie. W sumie nic dziwnego, skoro mało która mapa w ogóle podaje, że Selvallafoss ma nazwę. A takich czekających na odkrycie miejsc jest tu wiele.

 

Do zobaczenia w lutym

Nasz ostatni wieczorny plener na fotowyprawie dookoła Islandii to tradycyjnie północ pod górą Kirkjufell. Północ, bo zachód słońca o godzinie 23, więc parę kadrów, trochę rozmów (w czasie czekania na koniec naświetlania) i robi się północ. Tu zresztą północ od pochmurnego popołudnia różni się dość nieznacznie.

Dzisiaj mieliśmy jeszcze dwa plenery na plażach półwyspu Snaefellsness oraz spacer klifami między Hellnar a Arnastapi. Jutro zdążymy jeszcze pofotografować okolice Błękitnej Laguny, wpaść na chwilę do Reykjaviku i pędzimy na lotnisko.

Odbicie, kościół, Islandia, Hellnar, rama okna

Na Islandię wracamy w lutym, razem z zimową fotowyprawą. Będzie Kirkjufell, Lodowcowa Laguna, czarne plaże przy Vestrahorn i Reynisdrangar, a także sesja w lodowej jaskini i, kto wie, być może nocne fotografowanie zorzy.

U góry kolejna fotografia do kolekcji „36 widoków góry Kirkjufell”, oraz kościół w Hellnar.

Islandia 2018 fotowyprawaUczestnicy fotowyprawy na Islandię 2018 pod górą Kirkjufell. Tym razem do grupówki stawili się nie tylko wszyscy uczestnicy i nasza przewodniczka Agata, ale nawet obaj kierowcy. 🙂