Dzisiejszy dzień zaczął się nam przed wschodem słońca, plenerem na plaży Yiti, a zakończył sesją w stoczni klasycznych łodzi dhow, które przez stulecia przemierzały Ocean Indyjski. Najciekawiej było jednak pomiędzy, czyli na suku rybnym, a przede wszystkim w kanionie Wadi Shab.
Suk rybny, czyli spotkanie z prawdziwym Omańczykiem
Prosto z plaży Yiti pojechaliśmy na suk rybny (czyli targ), koło którego znajduje się też suk owocowo-warzywny. Ten pierwszy jest bardzo ciekawy fotograficznie, ten drugi niezbyt. Suk rybny to przede wszystkim wszelkie typy morskich potworów, z małymi rekinami i pokaźnymi kalmarami włącznie. Jest też trochę drobnicy, więc można robić różne faktury z ryb – zanim ktoś zrobi z nich zupę.
Ciekawe na tym targu jest też to, że można na nim spotkać głównie Omańczyków (oraz fotografów, dużo fotografów). Spotkanie Omańczyka w sklepie czy restauracji nie jest proste. W usługach pracują głównie Pakistańczycy, jest też trochę innych nacji, głównie z ubogich państw Azji. W ogóle Oman właśnie ćwiczy sytuację pt. „co się stanie, jeśli imigrantów będzie więcej niż tubylców”, bo na 4,5 miliona mieszkańców jest Omańczyków około 2 miliony. I jak na tym wychodzą? Wygląda na to, że nie najgorzej: w restauracji czy sklepie mogą pełnić rolę właściciela, a prace fizyczne to domena imigrantów. Omańczycy też chętnie podejmują pracę w administracji państwowej – nie ze względu na jej popłatność, ale dla związanego z tym bezpieczeństwa socjalnego.
Omańczyków łatwo poznać – nie tylko po urodzie, ale przede wszystkim po stroju, bo przeważnie noszą tradycyjne stroje arabskie, podczas gdy imigranci noszą odzież w stylu zachodnim. Omańczyk w handlu – jak na suku – to rzadkość. Tutaj raczej się nie boją imigrantów.
W kanione Wadi Shab
Większą część dnia spędziliśmy w kanionie Wadi Shab. Najpierw była łatwa część – przeprawiliśmy się łódką przez wypływającą z kanionu rzekę. Później trzeba było już iść pieszo, a stopień trudności rósł w miarę zagłębiania się w kanion. Nie, żeby wędrówka naprawdę wymagała wysiłku – ale uwagi i skupienia wymagała, bo trasa prowadziła często po wyślizganych kamieniach i tuż przy brzegu urwiska. A im dalej w Wadi Shab, tym urwisko wyższe.
Dnem kanionu płynie rzeka, która czasem ma formę strumyczka, a czasem zmienia się w spore jeziorka (na brzegu których stoi znak zakazu kąpieli – tuż obok kąpiących się turystów). Skały tworzące ściany wąwozu są malowniczo spękane i pomarańczowe w świetle słońca, wokół oczek wodnych jest sporo roślin, włącznie z kwitnącymi kwiatami, a i sama ścieżka jest malownicza – niezależnie od szczególnej atrakcyjności dla maszerujących po niej.
Jutro czeka nas eksploracja jeszcze jednego wadi, a później spędzamy noc w obozie na środku pustyni Ramlat al-Wahibach. Jutrzejsza relacja nie jest wykluczona, ale też niezbyt prawdopodobna, bo wymaga dostępu do internetu na środku 12 tysięcy hektarów piachu.