5 tysięcy wśród 7 milionów. Tak według naszego przewodnika, który wprowadził nas do wioski Himba, wygląda populacja ludu Himba w Namibii. Z pewnością jego szacunki można zakwestionować, bo on liczy wyłącznie tradycyjnie żyjących członków plemienia Himba. Jego zdaniem dzieci, które idą do szkoły, ubierają się w mundurki, a później zachodnie stroje, przestają być Himba. Nie chodzą w tradycyjnych strojach, nie pielęgnują świętego ognia przed chatą szamana, nie żyją z hodowli kóz i krów.
Postkolonialny skansen czy wolność wyboru własnego sposobu życia? Czy akceptacja tradycyjnego sposobu życia plemienia Himba to dyskryminacja, ograniczanie dostępu do dobrodziejstw cywilizacji i postkolonialna wyższość? A może to uznanie każdej kultury za równie uprawnioną i ważną? Tak, w tych chatach nie ma telewizji, lodówek, kuchenek, nie ma zresztą prądu. Po wodę trzeba chodzić czasem kilkanaście kilometrów. To też jedno z nielicznych miejsc w Namibii, gdzie nikt nie zna angielskiego, niemieckiego albo przynajmniej afrikaans. Część dzieci jest posyłana do szkoły, część pasie kozy. Te chodzące do szkół mają otwartą drogę do życia w XXI wieku. Te pasące kozy będą paść kozy całe życie. Będą też czyścić zęby tradycyjnie – gałązką z drzewa mopani. Widzieliście, jakie ta kobieta ma zęby?
Kobiety plemienia Himba nie myją się. Jako dziewczynki, jeszcze przed dojrzewaniem, mogą się kąpać. Później woda staje się dla nich tabu. Ich kąpielą jest okadzanie dymem ze specjalnej mieszanki ziół. Brzmi dziwacznie, ale działa – stojąc obok Himby nie ma się wrażenia kontaktu z kimś kto nie mył się od miesięcy.
Na koniec naszej wizyty w wiosce kobiety Himba postanowiły zaprezentować nam swój taniec. Szoł dla turystów? Z pewnością. Ale gdy opstrykaliśmy i ofilmowaliśmy ten pokaz do zapchania kart pamięci, podziękowaliśmy i poszli, taniec trwał nadal, a tancerki świetnie bawiły się bez widzów.