Lofoty okazały się fotowyprawą, na której mieliśmy najbardziej fotograficzną pogodę – znaczy, pogodę, z której tylko fotograf może zrobić użytek. Dzisiaj było prawie bez deszczu, a nawet późnym popołudniem nastąpiła chwila, gdy słońce błysnęło (nie samo osobiście, ale chmury podświetliło, co udowadniam powyżej). Uprzedzam złośliwców – chwila była znacznie dłuższa niż czas synchronizacji aparatu z lampą błyskową. Chwila wręcz faustowsko trwała – zdjęcie powyżej to dziewięciominutowa ekspozycja.
Zanim jednak nastąpiła wieczorna kulminacja, mieliśmy dzień wypełniony fotografowaniem. Rano grasowaliśmy w okolicach naszego rorbuera (czyli grupy domków rorbu), później odwiedziliśmy wioskę o zwięzłej nazwie A, a na koniec kolejną plażę z obfitością głazów do ćwiczeń długiej ekspozycji. Na tej plaży spotkaliśmy surferkę… Pisałem wcześniej, że tu prawie lato.
Przebojem dzisiejszego, ostatniego plenerowego dnia fotowyprawy (jutro rano rozpoczynamy podróż z trzema przesiadkami), były świeżo złowione ryby, ale o lokalnych przysmakach, miejscowych luksusowych hotelach i innych atrakcjach dorównujących tutejszej słonecznej pogodzie – następnym razem. Na razie dajemy ostatnią szansę zorzy, żeby się pokazała. Gęstość pokrywy chmur i okazyjna mżawka nie dają szczególnych nadziei, ale kto wie…