Ludzie mają problem z lampami. Szczególnie fotografowie go mają i wydaje się on nierozwiązywalny: lampy powinny świecić i powinno ich być jak najwięcej, gdy robi się ciemno, ale nie powinny istnieć w dzień. Wcale, nigdzie, bo przeszkadzają na zdjęciach i nigdy nie są wystarczająco ładne. Pakowanie ich pod gzymsy, daszki albo na niewidoczną część ściany nie wystarczy, bo i tak będą przeszkadzać w kadrowaniu. Poza tym – co to niby ma znaczyć: „niewidoczna część ściany”? Jeśli podejdę tak, żeby mieć w kadrze ten stopień i tamtą część furtki, to właśnie ta niby schowana część ściany będzie najbardziej widoczna!
Wszędzie te okropne lampy! – to słyszy się w dzień. Co tak mało tych lamp, przydałoby się więcej! – takie teksty fotografowie rzucają o zmierzchu. I jak tu takim dogodzić?
Na górze zdjęcie, na którym lamp miało być jak najwięcej, na dole takie, które nadludzkim wysiłkiem woli udało się skadrować bez żadnej lampy.