Dzisiaj spędzaliśmy czas włażąc pod strumienie wody. Owszem, czasem padało, ale deszcz nie wystarczał. Przez cały dzień pakowaliśmy się pod co większe kaskady wody.


Uczestnicy fotowyprawy pod wodospadem Kvernufoss.

Ładniejszy sąsiad Skogafossa

Zaczęliśmy od sesji przy znanym (i bardzo popularnym, niestety) wodospadzie Skogafoss. Tutaj nikt wprawdzie nie wszedł pod kaskadę wody, ale były podejmowane ambitne próby zbliżenia się do niej. Zbliżyć się można na dowolną odległość, ale trzeba się liczyć z tym, że chmury pyłu wodnego, wzbijanego przez spadającą z wysokości 60 metrów wodę, zmoczą każdego, kto podejdzie bliżej niż na 30 metrów.

Następnym wodospadem był Kvernufoss, zgodnie uznany przez uczestników fotowyprawy za ciekawszy i ładniejszy niż pobliski Skogafoss. Był to też pierwszy tego dnia wodospad, któremu można wejść za kaskadę wody. Co więcej, można to zrobić bezkarnie, bo wiatr zdmuchuje pył wodny w stronę strumienia wypływającego z wodospadu. Nasz przewodnik Witek postanowił sprawdzić, czy da się obejść wodospad przechodząc za strumieniem spadającej wody – owszem, da się, ale obejście Witek kończył przechodząc przez strumień.

Andromeda czekająca na Perseusza na plaży Reynisfjara.

Czarna plaża w deszczu

Później szukaliśmy maskonurów na półwyspie Dyrholaey i fotografowaliśmy przypływ na równie pięknej, co groźnej czarnej plaży Reynisfjara. Maskonury latały w te i we wte, ale nie były dzisiaj skłonne do pozowania. Za to plaża Reynisfjara prezentowała się bardzo spektakularnie – fale prawie sięgały bazaltowych skał. Deszcz trochę przerzedził tłum turystów, ale nie odstraszył młodej pary, która zrobiła sobie sesję ślubną w czarnej jaskini z widokiem na skały Reynisdrangar.

Spacer pod wodospadem Seljalandsfoss.

Popołudnie pod wodospadem Seljalandsfoss

Wypogodziło się przy ostatniej dzisiejszej sesji – przy wodospadzie Seljalandsfoss. Pogoda pogodą, a okazja do wejścia za drugą tego dnia kaskadę była trudna do odparcia. Uczestnicy fotowyprawy znowu byli mokrzy, tym razem z premedytacją i na własne życzenie.

Wodospad Gljufrabui i ja w podwójnej roli – fotografa i modela. Muszę przyznać, że ciężko mi się współpracowało z modelem.

Wodospad w jaskini

Ostatnią okazją zmoknięcia dawał pobliski wodospad Gljufrabui. Tym razem moknięcie było wszechstronne – nie tylko od góry, ale też od dołu. Aby dojść do wodospadu Gljufrabui trzeba wejść do strumienia i brodząc w wodzie (lub skacząc po kamieniach) wejść do jaskini. Później już tradycyjnie – spadająca z kilkudziesięciu metrów woda rozbijająca się o skały, wodny pył, nieustanne przecieranie obiektywów, aby choć na chwilę nie mieć kropel wody na przednich soczewkach.

Jutro znowu czeka nas sporo wody, ale żadnego wodospadu.