Jedną z atrakcji zimowej Islandii jest możliwość eksploracji lodowych jaskiń. Oczywiście nie mogło tego zabraknąć na fotowyprawie.
Fotograf chodzi niewyspany
Nasza podróż do lodowej jaskini rozpoczęła się o 6.30. Najpierw musieliśmy dojechać z hostelu w Hofn do punktu odbioru eksploratorów jaskiń – czyli nad Lodowcową Lagunę. Tam przesiedliśmy się w dwa samochody bardzo terenowe (prawie monster trucki), prowadzone przez Wikingów. Wikingowie przez godzinę wieźli nas po lodowcu, przerywając od czasu do czasu podróż, żeby, na zmianę, spuścić powietrze z opon albo włączyć sprężarkę i dopompować koła. Gdy dojechaliśmy na miejsce dostaliśmy stroje służbowe (plastikowe kaski i raki) i ruszyliśmy do jaskini. Do przejścia było ze 100 metrów.
Lodowa jaskinia tylko dla nas
Fotografowanie zaczęliśmy około godziny 9 rano. Formalnie to czas jeszcze przed wschodem słońca, ale na Islandii niebieska godzina trwa ze dwie godziny, a kolorowo na niebie jest dobrze ponad godzinę przed formalnym wschodem słońca. Słońca więc na niebie jeszcze nie było, ale wejście lodowej groty było nieźle oświetlone. W trakcie sesji światła przybywało, a pod koniec można już było fotografować wodne bryły przy wejściu do jaskini z kolorowymi chmurkami w tle.
Jaskinia była całkiem rozległa, oprócz wejścia miała jeszcze inne naturalne otwory, przez które wpadało światło podświetlając strukturę lodu. Było co robić, a sytuacja była tym lepsza, że nikogo oprócz nas w tej lodowej jaskini nie było – na razie. Jaskiniową samotność zawdzięczaliśmy morderczo wczesnej godzinie wyjazdu. Niedługo po godzinie 10, gdy właściwie składaliśmy statywy, przed jaskinię zaczęły zjeżdżać samochody jeden po drugim.
Renifery na dobranoc
Po sesji w jaskini wpadliśmy na godzinę fotografowania czoła lodowca nad mało znaną laguną. Później zrobiliśmy pół godziny przerwy regeneracyjnej – na dłużej nie starczyło czasu, tutaj dni są bardzo krótkie, nawet jeśli zaczyna się je jeszcze w nocy. Na koniec pojechaliśmy na zachód słońca na wybrzeże pod Eystrahorn. Było całkiem kolorowo, ale zanim słońce odpaliło swoje fajerwerki, przed nami przedefilowało stadko reniferów.
Jutro czeka nas długi przejazd, który zapewne zakończy się późno wieczorem, a sesje fotograficzne po drodze będą krótkie i improwizowane, więc będzie przerwa w relacjach. Zostawiam Wam nieco lodu dla ochłody. 😉