Nawet na Islandii nie zawsze świeci słońce – kto by pomyślał? 😉 Dzisiejszy dzień był mocno pochmurny, czasem trochę padało, niekiedy nawet bardziej niż trochę. Co wówczas robić? Fotografować, oczywiście!
Zaczęliśmy dzień od… śniadania oczywiście. Później był lekki spacerek do kolorowego kanionu Hvannagil, liczne przerwy na fotografowanie strumieni, fantastycznych porostów na kamieniach, kolorowych skał w kanionie i korycie wypływającej z niego rzeki. I już 5 godzin i 12 kilometrów później wsiedliśmy w czekający na nas autobus, by wrócić na obiad i chwilę relaksu.
Na wieczór zaplanowana była sesja przy słynnej plaży u stóp góry Vestrahorn. Przed wyruszeniem w drogę zaczęło solidnie padać, ale na Islandii to nie jest powód, by rezygnować z pleneru. Po pierwsze, to, że pada teraz, nie znaczy, że będzie padało, gdy dojedziemy na miejsce. Po drugie – deszcz tutaj, wcale nie oznacza, że kilkanaście kilometrów dalej też pada, zwłaszcza że po drodze tunelem przejeżdżamy pod górą. I faktycznie, szczyt Vestrahorn skryty był w chmurach, ale deszczu nie było – prawie do końca sesji.
Nie było też słońca, a liczyliśmy na taki fantastyczny zachód, jaki trafił się nam rok wcześniej. Zachodu nie było, było za to dużo chmur, wiatru, czarnego piasku, a także pojedyncze kępy traw. Były też korzenie traw, wyglądające jak pajęczyna kuzynki Szeloby. To z pewnością nie była urocza i kolorowa Islandia.
U góry korzenie traw na czarnym wulkanicznym piasku, w środku plaża i kryjący się w chmurach Vestrahorn, a na dole także Vestrahorn, tylko z innej strony (to ta najdalsza góra), a na pierwszym planie warkocze rzeki Jokulsa i Loni. Kolorowa wersja tej części Islandii – Vestrahorn przy pięknym zachodzie słońca i wszystkie barwy Hvannagil – w naszej galerii z poprzednich lat.