Po porannym plenerze schodzimy ze stanowiska, aparaty już spakowane, ale wspomnienie wiatru wciąż we włosach. Fale rozbijały się o klif, słońce chwilami rozświetlało chmury, było dynamicznie, było pięknie. A teraz jest głodno. Spotykamy tubylca i pytamy grzecznie: gdzie można o tej porze kupić coś do jedzenia?
Pan w charakterystycznym bereciku informuje nas lekko skonsternowany, że w tej wsi jest tylko piekarnia i otwierają ją później, a po coś więcej trzeba by pojechać. Skoro mamy samochód, to nie problem. Gdzie mamy jechać? „Pojedziecie tą drogą, później w prawo, a tam zaraz będzie nic więcej, a tam gdzie już nic, to jest dzisiaj targ i na pewno już działa, więc możemy sobie kupić mnóstwo dobrych rzeczy.”
Jak to: targ tam gdzie nic nie ma? Rozłożona mapa rozwiewa wątpliwości i wywołuje parsknięcie śmiechem: targ jest w miasteczku o uroczej nazwie Plurien, co po francusku brzmi zupełnie tak samo jak „plus rien” czyli „nic więcej”. Co zresztą rzuca światło na położenie tej miejscowości: kawałeczek za końcem świata. Miejscowe nazwy są w ogóle bardzo ciekawe. To Francja, z dziada pradziada, ale wielu nazw miejscowości nijak nie da się przeczytać zgodnie z regułami języka francuskiego. Jak na przykład czytać „Huelgoat”? Może lepiej nie męczyć się i nie czytać na głos, tylko po prostu tam pojechać i zagłębić się w magiczny las? Z ciekawych nazw miejscowości polecam również takie jak Saint Nic, gdzie oczywiście nie ma nic, czy Rumeur, co tłumaczy się jako Plotka.
A jak już jesteśmy przy plotkach, to mam przyjemność ogłosić, że już można się zapisywać na Bretońskie Opowieści, czyli naszą nową fotowyprawę nadmorską. Zapraszamy!