Tylko dla nas mieliśmy dzisiaj słynne Burano i jego kolorowe domki. Nauczeni doświadczeniem sprzed dwóch dni, tym razem wybraliśmy się tam raniutko, gdy kolejka na vaporetto liczyła sobie całe zero osób. Tylu też było turystów na Burano, zanim tam wysiedliśmy. Lekko zdziwieni naszą obecnością sprzedawcy pamiątek zaczynali dopiero rozstawiać stragany, a bariści – rozgrzewać ekspresy. Jedynym minusem tej sytuacji było to, że na kawę musieliśmy poczekać.
Wszystkie kolory Burano
Czekając, bynajmniej się nie nudziliśmy: korzystaliśmy z pustych uliczek i kanałów, by fotografować niesamowite zestawienia odcieni. Każdy dom na tej wyspie ma inny kolor, a do tego wyraźnie odcinające się kolorystycznie okiennice i często również barwną, pasiastą zasłonę w drzwiach. Niebieski dom z czerwonymi okiennicami, a obok żółty z zielonymi? Na Burano to nic dziwnego. Rezultat: do południa karty zapełniły się niecodziennymi kompozycjami barwnymi. Później jeszcze kawa (no bo jak to tak, we Włoszech bez kawy?), dodatkowa rundka po bocznych, równie kolorowych uliczkach (bo na tych głównych było już dość gęsto) i powrót na wyspy Rialto, czyli do głównej części Wenecji.
A jednak się kręci
Tam okazało się, że wczorajsze pogłoski o wymarciu Prawdziwych Wenecjan były fałszywe. Postacie w fantazyjnych strojach nadal kręciły się po nabrzeżu i Placu św. Marka, a wokół nich kręcili się fotografowie. Faktem jest, że ludzi było znacznie mniej, niż można się było spodziewać. Jak na standardy finalnego dnia karnawału w centrum Wenecji, to była bezludna pustynia – bo czymże jest te kilkaset osób wobec gęstego tłumu, przez który z trudem trzeba się przepychać w każde zwykłe popołudnie. Sporo też było policjantów, karabinierów i innych malowniczych mundurowych, którzy trzymali się w kilkuosobowych grupach. Zapewne tym pokazem siły i jedności odstraszali wszelkie zagrożenia.
Bez zmian były czynne restauracje, trattorie i osterie – my odkryliśmy świetną niedrogą knajpkę w połowie drogi między mostem Rialto a północnym nabrzeżem. Sprawnie i punktualnie pływały vaporetto, można było więc fotografować Wenecję zarówno pieszo, jak i z perspektywy środka Canale Grande. Ostatnie popołudnie karnawałowej fotowyprawy można było poświęcić na powtórkę sesji w jednym z popularnych miejsc lub też wędrówkę w poszukiwaniu nieznanych zaułków miasta na wodzie.
Ostatnie wieczorne dyskusje
Ostatni wieczór fotowyprawy to kolejne spotkanie dyskusyjne, na którym razem z uczestnikami omawialiśmy wykonane w Wenecji zdjęcia. Mieliśmy w ciągu tych kilku dni każdą pogodę oprócz deszczu: było słońce, chmury delikatne i grubsze, mgła – więc były okazje do zdjęć w bardzo różnorodnym oświetleniu. Przed nami pakowanie, ostatnia noc w hotelu Arlecchino, śniadanie (pyszne i obfite, całkiem jak niewłoskie), przejazd na lotnisko i odlot do Polski. Dalszych przygód oczekujemy na lotnisku w Warszawie. 🙂 A do Wenecji, karnawałowego klimatu i hotelu Arlecchino (nasz pokój na zdjęciu) jeszcze wrócimy.