Zapraszam na codzienne aktualizacje na dole wpisu!
Zapraszam na lakoniczną, ale i tak bardzo sugestywną, relację z fotowyprawy do Etiopii. Wiadomości są z pierwszej ręki – od Piotra, ale wysyłane z telefonu Sławka, bo okazuje się, że tam nie wszystkie nasze sieci działają… Zdjęcie powyżej pochodzi oczywiście jeszcze z Maroka – zdjęcia z Etiopii nadejdą później. Gdy przyjdzie ich czas.
09.11. godzina 16. 31
Frankfurt! Jeszcze tylko osiem startów i lądowań. Wszyscy mimo nadwagi bagaży podręcznych przeszli kontrolę bez problemów. Czekamy aż linie etiopskie otworzą okienko.
10.11. godzina 8.16
Czekamy na samolot do Addis Abeby. No problem. Ja, Sławek i Zofia nie dostaliśmy biletu na samolot dalej, do Lalibeli, ale no problem. Tym bardziej, że ten samolot, którym mieliśmy lecieć do Lalibeli, został skasowany. No problem, on i tak miał startować na kwadrans przed naszym lądowaniem w Addis. Będzie inny samolot. Tamten wprawdzie leci okrężnie z międzylądowaniem w Bahyr Dar, ale no problem. W następnym odcinku: ile jeszcze samolotów nam odwołano, przesunięto i opóźniono zanim dotarliśmy do Lalibeli.
10.11. godzina 20.06
Trzy starty i trzy lądowania później jesteśmy w Lalibeli. Kościoły wykute w skałach są jeszcze bardziej niesamowite niż na zdjęciach DuChemina. Etiopczycy są niezwykle fotogeniczni i asertywni. Już kilkuletnie dzieci świetnie negocjują niezłą angielszczyzną gifty i artykuły pilnie potrzebne im do szkoły.
11.11. godz. 16.55
Mnisi w klasztorach Lalibeli mogliby zawstydzić niejedną modelkę. Popatrzy w górę (trzask migawek), po kilku sekundach przechyli głowę (trzask migawek), zamrze w bezruchu na kilka sekund, później się głęboko zamyśli (niekończący się trzask migawek). Teraz odwraca się i cofa do świątyni. Ale jeśli ktoś podbiegnie z następnym banknotem, chętnie przez kolejne pięć minut pokaże nowy repertuar póz i gestów. Nie mniej utalentowane są dzieci. Kilkuletnie brzdące płynnie konwersują po angielsku, przedstawiając bogatą argumentację o konieczności kupienia im podręcznika do szkoły, obdarowania długopisem czy wymiany paru drobnych monet na bardziej poręczny dla dziecka banknot.
12.11. godz. 17.04
Dwa starty, dwa lądowania (lot z Lalibeli do Gondaru z międzylądowaniem w Aksum), a także dwie kontrole bezpieczeństwa (obie w Lalibeli) później.
Jesteśmy w Gondarze, który podobno był stolicą i dlatego ma kompleks zamków królewskich. Ale to jakaś ściema. Od razu widać, że to nie mogły być zamki afrykańskich królów, tylko solidne zamczyska europejskiego średniowiecza. Własciwie to bardziej nawet takiego baśniowego średniowiecza. Solidne, kamienne mury, baszty, wieże, blanki, a nawet romantyczne balkoniki. Solidny gotyk z lekką nutą mauryjską. 300% zamku w zamku. Wygląda to, jakby król Artur z Lancelotem i kumplami wpadali tam na wakacje. Fotografujemy tam do zachodu słońca, który jak zwykle jest punktualnie o 6.
13.11. godz. 19.00
Dżelady! Jadły nam z ręki, oczywiście!
A tak naprawdę fotografowaliśmy je z odległości kilku metrów. Przyszedłem z ostatnią grupą i gdy byłem jakieś sto metrów od celu, wyglądało to jakby na łące zgodnie pasło się stado fotografów i stado małp. Poza tym: zachód słońca na wysokości 3500m npm, konie, osły, sępy, kanie (te latające) oraz urodziny dwóch kóz – małe biegały po kilku minutach.
15.11. godz. 10.13
Debark, czyli powrót w zasięg telefonów z obozu Chennek. Wcześniej wschód słońca w górach Semien, dwugodzinny spacer klifem, wieczór z dżeladami, poranek z dżeladami, w międzyczasie koziorożce abisyńskie, blackeyed eagle, dzioborożce, 50% skuteczności w fotografii gwiazd. Straty na dzisiaj: dwie skręcone kostki i dwie lekkie niestrawności. No one left behind.
15.11. godz. 16.43, tym razem mailem
O prawie w fotografii
Przed hardkorowym noclegiem w obozie Chennek mieliśmy luksusy w Siemien Lodge. Oba miejsca odległe pod względem komfortu, choć geograficznie bliskie. I oba w górach na wysokości dobrze ponad 3000 m. To świetna okazja do astrofotografii. Gdyby tylko noce nie były tak zimne… Ta niechęć do marznięcia, gdy obok czeka luksusowa lodge’a sprawiły, ze na pierwszą sesję astrofotografii skusiłem tylko Sławka i Saldgora. „Przecież jutro mamy jeszcze nocleg pod namiotami w Chennek, a tam prawie na pewno będzie tak samo piękne niebo”. Prawie…
Pierwsza sesja nocna wyszła świetnie – morze gwiazd, czyste niebo. W obozie Chennek mieliśmy deszcz, burze, a gdy po kolacji się wypogodziło, dużą grupą poszliśmy fotografować interwałowo gwiazdy. Część teoretyczno-konfiguracyjna zajęła dłuższą chwilę. Rozstawiliśmy statywy wokół samotnej lobelii i na sygnał zgasiliśmy latarki, a zablokowaliśmy wężyki. Kwadrans później niebo było równo pokryte chmurami.
Prawo fotografii: jak możesz zrobić zdjęcie, to je zrób. A jeśli jutro też będzie okazja, to jutro zrób jeszcze jedno.
15.11. godz. 19.15
Wyżerka po etiopsku
Chyba nigdy przez tydzień tyle nie zjadłem. Posiłki są duże i często, a że nie wiadomo, jaki będzie następny, to pakuje się na talerz dużo…
A jest co pakować.
Kuchnia lokalna jest zaskakująco zróżnicowana, a potrawy – w przeciwieństwie do np. marokańskich – są solidnie przyprawiane. No i są niespodzianki, jak sok z truskawek, który smakuje jak truskawki, wygląda jak z truskawek, pachnie truskawkami, a okazuje się sokiem z czegoś miejscowego o nazwie quota (lub coś o podobnym brzmieniu). Nieźle wychodzą im zupy, np. krem z dyni. Jak do tej pory prawie nie trafiły się niezjadliwe rzeczy. Prawie, bo słynna indżera wzbudziła oczywiście skrajne reakcje. Ale niektórym „izolacja pod parkiet” smakuje.
Kawa za to jest rewelacyjna wszędzie – czy to luksusowa lodge’a, namiotowisko, czy przydrożna knajpa.
16.11. godz. 11.36
W biegu wokół Bahyr Dar
Sesja z ptakami ogrodowymi przed śniadaniem, sesja z sępami na wysypisku po śniadaniu (trudno było oderwać fotografów od sępów), wodospady i teraz lunch w hotelu przed rejsem po jeziorze do klasztoru z freskami.
W następnym odcinku: dlaczego ranger z kałachem jest najlepszym przyjacielem pejzażysty.
16.11. godz. 20.06
Ranger podręczny
Na cały pobyt w górach Siemen dostaliśmy w przydziale trzech rangerów, którzy mieli nas strzec przed wszelkimi zagrożeniami. Rangerzy są bardzo malowniczy. Ich ubrania są w takim stanie, że przeciętny polski lump wygląda przy nich, jakby wyszedł z salonu mody. Ale broń każdy ranger ma odpicowaną, nawet jeśli to pepesza (inna wycieczka takiego miała – „nasi” mieli kałacha i dwa SKS-y, w tym jeden z bagnetem – pewnie odpierałby tym bagnetem atak wszystkich etiopskich lampartów).
Przy całej absurdalności instytucji rangera, byli oni całkiem pożyteczni. Co najmniej jeden cały czas, także w nocy, pilnował obozowiska, na trasie pilnowali, aby tył wycieczki nie zgubił przodu i natychmiast któryś z nich przyłączał się do każdej grupy wyruszającej z obozu.
To ostatnie było szczególnie fajne fotograficznie, bo w każdej chwili mieliśmy pod ręką barwnie ubranego tubylca, którego można wstawić na pierwszy plan zdjęcia. Rangerzy nieźle się bawili, chętnie uczestnicząc w różnych inscenizacjach, celowali z broni w stronę wyimaginowanych zagrożeń i w ogóle współpracowali, mimo braków komunikacyjnych. Taki ranger z kałachem przydałby się każdemu pejzażyście, któremu brakuje wyrazistego pierwszego planu. Czego wszystkim życzę.
17.11.Wielki Powrót
godz. 7.55
Mamy spóźniony lot do Addis, samolot do Frankfurtu nie będzie czekał. Zapewne nocujemy w Addis.
godz. 10.57
Jestem w Addis, lot do Frankfurtu też jest spóźniony, możliwe że zdążymy na lot do Wawy.
godz. 11.46
Jesteśmy na lunchu. Samolot do Frankfurtu nadal czeka. Polecimy jak polecimy.
godz. 12.19
Ładujemy się na pokład. Kiedyś wystartujemy i przylecimy.
I to był ostatni SMS z Etiopii. Następny może być co najwyżej z Niemiec.