Kończy się właśnie złota era książek fotograficznych w Polsce. Zaczęła się w 2007 roku książkami wydawnictwa Zoner, które jako pierwsze zaczęło wydawać na naszym rynku podręczniki do fotografii, które były starannie wydane, przystępnie napisane i z atrakcyjnymi zdjęciami. Dzisiaj to może wydawać się banalne, ale wcześniej obowiązywał u nas trynd, że książki fotograficzne są bez obrazków, a jeśli jakieś obrazki są – to tym gorzej dla czytelnika. No i tekst wymagał stopnia naukowego z nauk ścisłych, zgodnie z ideą, że przez trudy do gwiazd. Książki Zonera napisane były wprawdzie po polskawemu, ale fotografie miały ładne. To były pierwsze u nas podręczniki fotograficzne, które można było traktować jako albumy (no dobra, pierwsze było wcześniejsze o prawie dekadę parę książek z serii „Światło w fotografii” wydawnictwa Ars Polona, ale wyraźnie był to eksperyment, który nie miał ciągu dalszego).
Po paru książka Zonera ruszyła lawina. Weszła Galaktyka (przebojem Bryana Petersona o „Ekspozycji bez tajemnic”). Pod marką „National Geographic” podręczniki fotograficzne zaczęło publikować wydawnictwo G+J. Dwie książki (w tym pierwszą McNally’ego) wydała Fabryka Słów. Czasem coś dorzucił Taschen lub Pascal. No i przede wszystkim książki o fotografowaniu (a nie tylko opasłe biblie różnych programów obróbkowych) zaczął wydawać Helion, niektóre lepsze, inne gorsze. W szczytowym okresie, czyli rok-dwa temu, na rynek trafiało nawet do 10 książek o fotografii miesięcznie. Tak było. I skończyło się.
Zoner, wierny językowi polskawemu do końca, ostatnią, tradycyjnie już fatalnie przetłumaczoną książkę wydał w 2010 roku. Fabryka Słów wróciła do fantastyki, Pascal do podróży, G+J wydało wszystko, co napisał Michael Freeman oprócz zeszytów szkolnych i ostatnio próbuje sprawdzić, czy da się sprzedać broszurki o włączaniu aparatu i zdejmowaniu dekielka. Galaktyka wycofuje się powoli z książek fotograficznych, choć odwrót jest z przytupem, bo trzecim McNallym i kolejny Bryanem Petersonem. Zostaje Helion, który wybiera książki do wydania przez strzał ze śrutówki – co się trafi, to wydaje. Czasem trafi się Briot i Barr, a czasem Pogue i Gałązka. Oferta jak pudełko czekoladek – nigdy nie wiesz, co wyciągniesz.
Cokolwiek jednak Helion wyda, to nawet wspierany okazjonalnie przez Galaktykę, nie stworzy dużej, atrakcyjnej i zróżnicowanej oferty dla fotografa. Do niedawna mieliśmy problem osiołka z kilkoma żłobami, a tylko jednym żołądkiem. Już teraz osiołek przechodzi na dietę, a niedługo może zacząć głodować.
Jakieś książki fotograficzne będą się ukazywać. Znacznie istotniejsze jest jednak, co się ukazywać nie będzie. Nie wydaje się u nas monograficznych albumów fotografów (wyjątek zrobił Pascal z „Marco Polo” Michaela Yamashity i Taschen z „Oko w oko” Fransa Lantinga). Jak ktoś chce więcej Lantinga (np. monumentalny album „Life”) czy Yamashity (chiński odpowiednik Marco Polo, czyli „Zheng He”, albumy o Wielkim Murze czy Japonii) to – Amazon.com. Spodobał się komuś Briot czy Barr – Amazon.com i kurs angielskiego. Klasyczne prace mistrzów fotografii, od trylogii „The Camera”, „The Negative”, „The Print” Ansela Adamsa, po Galena Rowella (albumy czy nadal aktualna i zaskakująca książka „Inner Game of Outdoor Photography”) – Amazon.com. Więcej książek o reportażu, więcej albumów, więcej esejów autorskich, tomów dla zaawansowanych – Amazon.com. No dobra, a coś oprócz Amazona? Proszę bardzo – całe wirtualne sterty e-booków, wydawane przez Craft&Vision, czyli wydawnictwo Davida DuChemina (kilkunastu autorów).
Po kilkuletnim Złotym Wieku książek fotograficznych stajemy się z powrotem prowincją i zaściankiem.