Brzegi Renu i Mozeli to nie tylko winnice i zamki, ale też – a może przede wszystkim – malutkie miasteczka. Codziennie takie odwiedzamy, ale ostatnie dwa dni to wizyty w najbardziej ikonicznych perełkach architektury.
Cochem nad Mozelą i Bacharach nad Renem są bliźniaczo podobne. Położone wzdłuż rzek, mają główną ulicę równoległą do nabrzeża oraz kilka prostopadłych uliczek, które wspinają się na zbocze wzgórza. Na szczycie wzgórza – obowiązkowo zamek. Bacharach ma jeszcze dodatkowo w połowie wysokości stoku ruiny kaplicy (bardziej wyglądają na ruiny katedry – konstrukcja z wysokich kolumn zwieńczonych łukami; ruina, ale w czekających na witraże oknach są szprosy). Uliczki oczywiście wąskie, domy bielutkie z szachulcowym szkieletem, piony mało popularne, więc wszystko się krzywi, chyli na różne strony, epatuje wiekowością, ale taką zadbaną, elegancką i sterylnie czystą.
Zamki na wzgórzach to też część bajkowej legendy. O ile Eltz, który fotografowaliśmy niedawno, wyglądał jak senne marzenie Disney’a, ale był średniowiecznym autentykiem, to forteca w Cochem jest XIX-wieczną rekonstrukcją po tym, jak zamek pod koniec XVII wieku wysadzili w powietrze Francuzi. Rekonstrukcją, dodajmy, opartą na szkicach i malowidłach, a nie projektach architektonicznych, więc ogólne wrażenie liczyło się bardziej niż historyczna wierność. Okolica aż prosi się o fotografów, którzy mają tu spore możliwości, bo okoliczne wzgórza pozwalają fotografować miasteczka i zamki z różnych stron i różnych wysokości. W Cochem jest też most, dzięki czemu można robić zdjęcia przez Mozelę (Bacharach pod tym względem jest upośledzone, jako że na tym odcinku Renu są dwa mosty, przejazd przez bliższy z nich na punkt widokowy to jakieś 100 kilometrów).
Jeśli całość sugeruje wrażenia cukierkowe i nieco kiczowate, to bardzo słusznie, bo to właśnie taka niemiecka bajka. Wieczorem to bajka do kwadratu – zapalają się uliczne latarnie i światła w okienkach, Ren lub Mozela je odbijają i rozciągają, przez pół godziny od zachodu do zmierzchu zdjęcia same się robią. Ten cały pokaz nie odbywa się jednak dla nas – oba miasta to centra turystyczne, tyle że adresowane do niemieckich turystów. Inne języki słyszy tu się rzadko, a ruch na uliczkach jest spory – zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę obecne, covidowe czasy.
Turystyczny charakter miejscowości ma dodatkowe, oprócz wizualnych, atuty. Oferta restauracji, kawiarni, winiarni (to przecież serce reńskich win i królestwo rieslinga) jest bogata, spacery z aparatem można więc sobie przeplatać przerwami na kawę czy kieliszek wina, a przed wieczornym plenerem o niebieskiej godzinie wzmocnić się czymś konkretnym. Mamy nieodparte wrażenie, że nasza fotowyprawowa grupa kulinarno-winiarskie atrakcje ceni nie mniej niż fotograficzne.