Poprzedni odcinek relacji z Bretanii skończyliśmy wieczornym plenerem pod Mont Saint Michel. Pod słynne opactwo wróciliśmy następnego dnia bladym świtem – skoro zachód był tak spektakularny, to jaki będzie wschód? Wschód słońca okazał się znacznie bardziej stonowany, ale nie mniej piękny. Nasycone czerwienie zostały zastąpione przez pastelowe, delikatne półtony, pojawiły się też mgiełki, filtrujące i łagodzące niskie światło słońca. Mont Saint Michel dobrze wygląda nawet fotografowany przez pole kukurydzy.
Schody, schody, schody
Korzystając z wczesnej pory i znikomej liczby turystów pozwiedzaliśmy też samą wyspę (był przypływ, więc Mont Saint Michel na kilka godzin stało się wyspą). Jak łatwo się domyślić po strzelistej sylwetce opactwa, za murami budynki upakowane są gęsto i na wielu poziomach. Nieliczne uliczki są strome, a większość ciągów komunikacyjnych to kamienne schody. Oprócz schodów jest tu też mnóstwo pasaży, tarasów, co chwila wychodzi się na blanki lub jakiś wewnętrzny dziedziniec. Miejsce sprawia wrażenie miniaturowego labiryntu – zabłądzić tu wprawdzie trudno, bo wystarczy iść w dół, aby dojść do bramy, ale trafić w upatrzone miejsce czy też wrócić tam, gdzie było się pół godziny temu jest znacznie trudniej. Fotografuje się na Mont Saint Michel świetnie – przynajmniej tak wcześnie rano, gdy zwiedzających jest niewielu, a większość osób spotykanych na uliczkach to obsługa i zaopatrzeniowcy szykujący restauracje, bary i hotele.
Fortece i wioski Bretanii
Spektakularny Mont Saint Michel nie był jedyną fortecą, którą w ostatnich dniach fotografowaliśmy. Zajrzeliśmy do zamku w Fougères i do pobliskich tarasowych ogrodów. W ostatni dzień fotowyprawy o poranku fotografowaliśmy słońce wschodzące nad zamkiem La Latte, a wieczorem z potężnych murów Saint Malo polowaliśmy na ostatnie światło dnia. Wcześniej odwiedziliśmy Saint Suliac – drugą z listy pięciu najładniejszych wiosek Francji. Faktycznie, kamienne domki, malowane okiennice, wszechobecne kwiaty układają się w idylliczny zakątek nad zatoką pełną żaglówek.
Bretania – raj smakoszy i kucharzy
Bretania to nie tylko uczta dla oczu, ale też dla żołądka. Tutejsza kuchnia jest smaczna, a przy tym prostsza i bardziej wyrazista od francuskiej. Dominują naleśniki w różnych wariantach, a także lokalne owoce morza, z przegrzebkami na czele. Miejscowym napojem jest cydr, który liczbą odmian i gatunków nie ustępuje winu. Cydr podaje się tu w dzbankach, a nalewa do filiżanek. Jesteśmy jednak nadal we Francji, więc w pory posiłków należy się precyzyjnie wpasować – restauracje są otwarte od południa do 14, a później dopiero przez dwie godziny po 19. Fotografowie nie mają tu łatwego życia, bo kolacja wypada w porze zachodu słońca. W najbardziej turystycznych miejscach udaje się jednak czasem znaleźć bary gotowe nakarmić głodnych nawet o tak dziwnej porze jak piąta po południu. Dla odmiany te najbardziej lokalne i tradycyjne restauracje nie tylko pracują przez 4 godziny dziennie, ale niekiedy także ledwie przez trzy czy cztery dni w tygodniu. Nie udało nam się ustalić co ich obsługa robi przez pozostały czas, być może po prostu cieszy się życiem, nie wiedząc co to pośpiech i przepracowanie. Może by tak rzucić wszystko i wyjechać do Bretanii?
Powyżej ostatni wieczorny plener fotowyprawy do Bretanii i jeden z fortów broniących podejścia do Saint Malo. Wcześniej widok z zewnątrz i z wewnątrz Mont Saint Michel, a także uliczka w Dinan.