Na fotowyprawie do Bretanii mamy chwilową przerwę w sesjach na wysokich klifach, a zamiast tego zeszliśmy nisko nad wybrzeże. O ile klify są monumentalne i zapierają dech (zwłaszcza jak się podejdzie blisko do krawędzi), o tyle kamieniste wybrzeże Côtes d’Armor urzeka fantastycznymi kształtami skał. Uczestnicy dość zgodnie widzą w kształtach skał artystyczne inspiracje, dyskusja dotyczy jedynie tego, kto się nimi inspirował: Salvador Dali, Picasso, Matisse?
Pogodę na razie mamy idealną: słońce, ale z chmurkami. Do tego wiatr na tyle silny, żeby te chmurki ruszyć i ładnie rozwiewać, ale nie dość silny, żeby przewracać statywy. No i fale – idealne do rozmywania długimi czasami lub dramatycznego zamrażania krótkimi ekspozycjami, ale nie grożące zalaniem fotografa razem ze sprzętem.
Wiatr zresztą jest na tyle łaskawy, że udaje się całkiem często polatać dronem. Nie zawsze wprawdzie, bo np. przy plenerze na Pointe du Raz dron wysyłał rozpaczliwe komunikaty, żeby natychmiast go zabrać z tego huraganu. Przeważnie jednak blisko zachodu lub wschodu słońca robi się cisza, pozwalająca popatrzeć na scenerie z innej niż naziemna perspektywy. Tym razem więc celtyckie megality z nieco innej perspektywy: wszystkie głazy są równe, jedynie cienie mają dłuższe i krótsze. 😉
Teoretycznie całe wybrzeże Bretanii to strefa czerwona, z całkowitym zakazem lotów dronem. W praktyce jednak jest całkiem nieźle. Czasem przed startem pojawiały się ostrzeżenia, że to strefa z ograniczeniami, więc lata się na własną odpowiedzialność (jakby gdzie indziej latało się na cudzą), ale po zaakceptowaniu tego komunikatu można już było spojrzeć na świat z perspektywy miejscowej mewy. W innych miejscach żadnych ostrzeżeń ani restrykcji nie było, jakby tu wcale nie stacjonowała połowa francuskiej marynarki wojennej.
Właściwie na absolutny zakaz latania trafiliśmy dopiero przy słynnym Mont Saint Michel. Tutaj w promieniu kilku kilometrów nie wolno się unosić, więc poprzestaliśmy na zdjęciach naziemnych. Niekiedy nawet – jak w przypadku fotografii opactwa wraz z odbiciem w wodzie – skłanialiśmy się ku zdjęciom bardzo przyziemnym, a nawet przywodnym.
Jak widać zachód słońca przy zamku przypominającym ten znany z czołówek filmów Disneya (znowu te bajki!) był spektakularny, wracamy następnego dnia, żeby sprawdzić jaki okaże się wschód.