Santorini jest współczesnym mitem o wyspie szczęśliwej – miejscu, gdzie zawsze świeci słońce, ludzie nieustannie się bawią i króluje radość życia. Ten obraz Santorini – jak każdy mit – bardziej istnieje w zbiorowej wyobraźni niż w rzeczywistości. Zabawne jest jednak to, że turyści w podtrzymanie tego obrazu wkładają nie mniej wysiłku niż jego twórcy, czyli miejscowi hotelarze. Spiętrzone jeden nad drugim hotele wyglądają bardzo malowniczo, ale mieszkanie tam to jedna wielka inwigilacja: z góry zagląda ten, co mieszka piętro wyżej, po bokach też masz sąsiadów, a niemal po nogach depczą Ci przez cały dzień turyści. Fotografuje się to świetnie, przyjemność mieszkania w tych uroczych apartamentach – dyskusyjna. Mimo to co roku tysiące ludzi płaci ciężkie pieniądze, żeby stać się eksponatami na wystawie dla milionów turystów. Eksponatami są doskonałymi: wylegują się na balkonikach, moczą w miniaturowych basenach (na duże baseny nie ma tam miejsca), obowiązkowo oglądają każdy zachód słońca z kieliszkiem wina w ręce. Niektórzy, jak widać powyżej, wykazują sporą inwencję i aktywność w kreowaniu mitu wyspy szczęśliwej, gdzie po półokrągłych dachach biegają modelki w zwiewnych sukniach.
Nie powiem, żeby mi to mitotwórstwo przeszkadzało. Wręcz przeciwnie – bardzo się cieszę, że ktoś zapewnia mi nie tylko sztafaż, ale też podtrzymuje ekonomiczny sens istnienia miejsca pełnego tak fajnych kadrów. Mieszkać bym tu nie chciał (nasz hotel jest po drugiej stronie wyspy, wygląda całkiem normalnie – jak hotel przy plaży, gdzie nikt nikomu nie zagląda przez okno), ale fotografuje się to wyśmienicie. Chętnie więc dorzucę cegiełkę do mitu o wyspie szczęśliwej, gdzie o zmierzchu bezludne baseny i tarasy zapraszają na samotną kontemplację egejskich bezkresów. A wszystko, czego potrzeba, aby to było prawdą, to odpowiednie kadrowanie.