Rynek sprzętu fotograficznego od kilku lat przeżywa kryzys, aparatów sprzedaje się z roku na rok coraz mniej i nic nie wskazuje na to, żeby sytuacja miała się poprawić. Producenci zaakceptowali realia i się do nich dostosowują (aczkolwiek niektórzy z nich zaklinają rzeczywistość i w dalszym ciągu zapowiadają, że zaraz im sprzedaż tak wzrośnie, że ha!). Dostosowanie do kurczącego się rynku zostało zrealizowane prosto: przez podniesienie cen. Stojąca za tym logika jest trudna do odparcia: jeśli sprzedajemy mniej sztuk, to sprzedajmy każdą sztukę za wyższą cenę.
Nie można jednak podnosić cen sprzętu już znajdującego się w ofercie. Bardzo ryzykowne jest też podbijanie ceny nowej generacji produktów (żeby się nie okazało, że nieco starszy sprzęt z wyższej półki wychodzi taniej niż nowy model podstawowy). Najprościej operację podnoszenia cen zrobić dla całkiem nowej kategorii aparatów (lub przynajmniej przedstawianych jako całkiem nowych). No i mamy taką ucieczkę do przodu, gdy Canony 5Ds i 5Ds R są o połowę droższe niż 5D Mark III – formalnie to nowa grupa, poza dotychczasowymi liniami rozwojowymi. No i oczywiście wczorajsza premiera: Sony a7R II, które od pierwszej wersji a7R różni się ceną mniej więcej o połowę wyższą (3200 USD wobec 2300 USD). Jasne, różnica nie tylko w cenie – wzrosła rozdzielczość i przybyło trochę funkcji. Ale najważniejsza jest rozdzielczość, bo to nią najłatwiej uzasadnić wyższą cenę. Do tego teraz służą megapiksele – nie do epatowania konsumenta, tylko do uzasadnienia, dlaczego cena tak poszła w górę. To już się dzieje w skali całego rynku, a nie tylko nowinek 40-50 megapikselowych.
Przetoczył się ostatnio przez portale fotograficzne news, jakoby sprzedaż bezlusterkowców w końcu zaczęła rosnąć, podczas gdy sprzedaż lustrzanek nadal spada. A na Placu Czerwonym w Moskwie rozdają samochody… Bardziej prawdziwa wersja: sprzedaż bezlusterkowców i lustrzanek nadal spada (dane za pierwsze cztery miesiące tego roku), odpowiednio o 5% i 12% w stosunku do wyników sprzed roku (kiedy też spadała), ale… dochody ze sprzedaży wyglądają nieco lepiej. W przypadku lustrzanek to jest nadal spadek, choć tylko o nieco ponad 3%, a w przypadku bezlusterkowców nawet wzrost dochodów o 4%. Czyli aparatów sprzedaje się mniej, ale producenci zarabiają z grubsza tak samo. Niekoniecznie musi to zawsze być efektem podwyżek cen – ten sam efekt da też większe zainteresowanie kupujących bardziej zaawansowanymi modelami (w bezlusterkowcach to pewnie dobre wyniki sprzedaży różnych wersji Sony a7 – aparatów wyraźnie droższych niż niepełnoklatkowe bezlusterkowce).
Aparaty fotograficzne (nie mylić z telefonami) stają się jeszcze bardziej niszowe, produkty niszowe po prostu są droższe niż popularna masówka. Dobra wiadomość: żeby uzasadnić wzrost cen producenci muszą dać coś więcej. Na razie próbują głównie dać więcej megapikseli, ale to nie wystarczy.
Oba zdjęcia z fotowyprawy do Cinque Terre.